sobota, 3 kwietnia 2010

Stacjonarnie tez jest fajnie - Dzien 78

Ponizej wypociny Dorotki, bo ja zbyt zmeczony jestem tym wygrzewaniem sie na sloncu...
Siedzimy na tej wyspie juz prawie trzy tygodnie i ruszyc sie nie mozemy. Taki len nas dopadl, ze wlasciwie nic nam sie nie chce. Bo co to jest wrzucic pare ciuchow do plecaka i podjechac do portu, aby przedostac sie na nastepna wyspe?! Kupujemy trzy noclegi, planujemy przeprowadzke, a po tych trzech dniach przedluzamy o kolejne kilka i tak mija czas... Chodzimy na spacery, plazujac bawimy sie z Maksem (Maniek moglby to robic od switu do zmierzchu). Obserwujemy otoczenie i rozmyslamy. Takie mamy male spostrzezenie. Jak juz Maniek wczesniej wspomnial jest tu pelno bialasow, ktorzy maja swoj biznes (bary, restauracje, agencje turystyczne) i wydawalo nam sie to takie super. Mieszkaja sobie w tropikach, zatrudniaja za grosze miejscowych pracownikow a sami sobie siedza i nic nie robia. No zyc nie umierac! Ale po dwoch tygodniach patrzenia na jednego czy drugiego smutno sie robi. Np naprzeciwko naszego hotelu pewien Szwed ma bar, stolowalismy sie u niego kilka razy. Pan ten otwiera o 7 rano i wtedy tez zajmuje swoje miejsce na stolku pod sciana, i tak siedzi caly dzien. O jakiejkolwiek porze bysmy nie przechodzili siedzi zawsze tak samo - patrzac w przestrzen. Nie mi oceniac czy to normalne, ale jesli takich jak on jest tu pelno, to moze cos w tym jest. Siedza tak bez celu patrzac tepym wzrokiem przed siebie. Mozna by ujac to w jednym slowie - wegetacja. Bo jest duza roznica pomiedzy tymi bialasami z Songkhla a tymi tutaj. Mianowicie tamci codziennie rano jedli sniadanie w jednym z dwoch barow z zachodnim zarciem a potem szli normalnie do pracy. Wieczorem widzielismy ich w pubie na piwie lub spacerujacych po plazy z dziecmi. Natomiast tutaj najwidoczniej nie maja zadnych obowiazkow i psycha im troche siada.
Jest tyle plusow siedzienia w jednym miejscu. Idziemy ulica i nikt nas juz nie zaczepia. Pan sprzedajacy garnitury na miare, inny z pirackimi plytami, a moze wisiorek z muszelka. Wiedza, ze nie jestesmy zainteresowani. Zreszta tak samo na plazy handlarze dali nam spokoj. Jedynie pan od ananasow zawsze moze liczyc u nas na staly zarobek;) Wszyscy nas znaja i witaja sie w rozny sposob. Maksio czesto sprzedaje buziaki, jak nie usta usta z mila dziewczyna zza baru, to reka cmoka i robi to jak automat i babki sikaja z radosci. Kontynuujac temat naszego Maksia to mysle, ze sprzyja mu mieszkanie w tym samym miejscu. Zna tu juz chyba kazdy kat. Czepia sie pokojowek i pomaga im sprzatac, podlewa ze szlaucha ogrod i w ogole chyba z obslugi wszyscy go maja dosc. Ale coz zrobic jak on taki pomocny, a w szczegolnosci uwielbia zamiatac miotla.
Bedac dluzej w jednym miejscu mamy mozliwosc obczajenia tanich knajpek z dobrym jedzeniem, wiemy gdzie warto zjesc a ktore miejsca omijac wielkim lukiem. A jak wiadomo temat jedzenia jest dla nas wazny. Szczegolnie po Wietnamie, gdzie Maks troche stracil na wadze. Teraz staramy sie to nadrobic. Na szczescie apetyt mu dopisuje. Cieszymy sie, ze uwielbia ryby i owoce morza. I choc my nie przepadamy za kalamarnicami i innymi zelkami, to on z checia sie tym zajada. Jak widac o Maksiu moge pisac i pisac, ale dobra ile mozna;) Tak wiec dni mijaja nam szybko, w zgodzie i harmonii. Czerpiemy duzo radosci z bycia razem i to jest najwieksza wartosc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz