sobota, 13 marca 2010

Zegnajcie gory Wietnamu - Dzien 59

Po pierwsze i najwazniejsze Maksio juz lepiej, przespal 13 godzin w nocy. My czujemy sie tez ok, wiec wedlug wczesniejszych zalozen jedziemy dalej.
Przed podroza chcialem zjesc zupe, nie wiem czy to moja uprzedzona psychika plata mi juz figle, ale ta zupa smierdziala tak, jak smierdzi niemyty pies...
Autobus o 13.00 zabral nas z Bac Ha do Lao Cai, ile zazyczyl sobie mily pan tym razem? 150tys za nasza trojke, rozboj w bialy dzien. Odlozylem na bok negatywne emocje i zaplacilem. Coz innego mialem zrobic... Naprawde olewam juz tych patalachow. Jedziemy sobie, okna otwarte, bo cieplo jest i slonecznie.
- Kochanie, jak pieknie pachnie wiosna - powiedziala Dorotka.
- Eee co ty, smierdzi gownem - odrzeklem.
Tak wlasnie milo gaworzac dojechalismy i sukces! Udalo sie kupic bilet na pociag normalnie w kasie. Wow! 230tys za moje lozeczko srodkowe i 245tys za Dorotki dolne. Za gorne jest najtaniej, ale wejsc tam to wyzsza szkola jazdy;)
Jedziemy juz i jesli dobrze policzylem to po raz czwarty spimy w nocnym pociagu. Rano bierzemy jakis hotel i zaplanujemy dalsza podroz na poludnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz