środa, 10 marca 2010

Oswajanie sie wzajemne - Dzien 55

Dzis w planie wypad do wiekszego miasta Lao Cai, poniewaz miejscowy bank wymienia tylko dolary i euro a bankomatu tutaj brak, to znaczy jest budka z napisem ATM, ale jest pusta...
No wiec kierujemy sie spacerkiem na droge wylotowa z Bac Ha wiedzac, ze zaraz powinien jechac autobus. Ale nic nie kosztuje zamachac przejezdzajacym samochodom. I znow autostopowo, stara terenowka zabrala nas przed siebie. Oczywiscie tu nie ma nic za darmo, pan chcial 5 dolarow (100tys Dongow) za podwozke. Zalatwilismy co trzeba (znow jestesmy milionerami;) Sprawdzilismy na stacji kolejowej ile naprawde kosztuje bilet do Hanoi - 245tys Dongow, czyli ok 13 Dolarow, a nie 20 jak placilismy. Ale wiemy juz, ze szanse aby zaplacic normalna stawke, sa bliskie zeru. Wsiadamy wiec w autobus powrotny, ja mam przygotowane w kieszeni 70tys na bilety (35tys od osoby - cena dla tubylca). Wyjechalismy tylko troche za miasto i koles chce od nas 150tys. Ja mu daje odliczone 70tys a on na to ze nie, ma byc 150tys. Po paru minutach cena zeszla do 100tys, ja dalej chce zaplacic jak kazdy, czyli po 35tys. Koles robi sie agresywny i mowi, ze albo zaplacimy 100tys albo wysiadamy. My dla idei wiedzac, ze swiata tym nie zmienimy, wysiadamy. Tego sie po nas nie spodziewali. W przeciagu 15 minut lapiemy stopa do Bac Ha, wiec wszystko skonczylo sie dobrze, a nam pozostala satysfakcja. Nauka na przyszlosc: jesli nam na czyms naprawde zalezy, to trzeba zaplacic tyle, ile sobie krzykna, bo nie ustapia.
Jestesmy tu juz pare dni i zaczyna byc ciutke inaczej, czasem dostajemy troche wieksze porcje jedzenia, kisc bananow kupuje za 15tys zamiast za 30tys jak na poczatku. Usmiechy sa jakby troche smielsze, ludzie troszke bardziej otwarci. Takie oswajanie sie wzajemne. Wiec jakis tam cien szansy na przyszlosc jest. Ale to sa dlugie lata transformacji, jesli takowa w ogole nastapi. Lecz gdy wyjedziemy kilka kilometrow poza te mala miescine znow traktowani jestesmy jak chodzace bankomaty a nie jak ludzie.
Droga Haniu, dziekujemy bardzo za konstruktywny komentarz. Zdaje sobie sprawe, ze Wietnam to inny kraj, ze Ci ludzie tacy sie nie rodza, tylko ze ksztaltuje ich zastana rzeczywistosc. My staramy sie to zrozumiec. Widzimy biede, ktora tutaj jest, widzimy nikly asortment w sklepach. Widzimy jak w jakiej nedzy mieszka tu wiekszosc ludzi.
A jesli chodzi o nasza Ojczyzna, to jest ona czesto wbrew pozorom daleko w tyle za wieloma krajami azjatyckimi, choc wielu polakom wydaje sie, ze jest wlasnie na odwrot. Wiele krajow postrzeganych przez nas jako kraje trzeciego swiata dawno przegonilo nas w postepie cywilizacyjnym... Ale to temat rzeka a ja nie czuje sie upowazniony, by polemizowac na tym polu.
Z naszego skromnego doswiadczenia wiemy juz, ze Wietnam nie jest krajem latwym do podrozowania, jesli ktos chce bezstresowo pobyczyc sie w prawdziwych tropikach to Tajlandia jest oczywistym wyborem. Natomiast jesli ktos lubi wyzwania i jazde bez trzymanki to niech jedzie poznac wietnamczykow, oczywiscie na wlasna reke, bo z biurem podrozy czy z okna minibusa malo da sie zobaczyc. Dopiero samodzielne zalatwianie podstawowych spraw gwarantuje moc wrazen.

PS1. Mamy z Dorotka taki pomysl, ze mozna by sie wybrac gdzies cala ferajna, tzn my i jeszcze kilka innych par z dziecmi - zaproszenie jest otwarte:) Mozna by skoczyc np na tydzien lub dwa gdzies do Hiszpanii do resortu, ktory ma duzo basenow, zjezdzalni i innych atrakcji, co by dzieciaki mogly poszalec, a my w tym czasie popijac bedziemy pinacolade:)))

PS2. Wyjechalismy na wakacje w tropiki, a mamy namiastke zimy, tylko sniegu brakuje. Maksiowi sprawilismy pidzame i prawdziwa gruba zimowa czapke z wielkim czerwonym pomponem:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz