niedziela, 28 marca 2010

Marszem przed siebie - Dzien 74

Od dwoch dni pada sobie czasem deszcz, jest duzo chmur, wiec postanowilismy sie troszke zaktywizowac, bo ile mozna lezec na plazy i nic nie robic? (oj mozna mozna hehe;). Plan jest taki, ze idziemy pieszo do niedaleko polozonych wodospadow. Ledwo co wychodzimy a tu juz sciana deszczu. Czekamy prawie pol godziny gdzies przy sklepie pod dachem. Dobra, zelzalo troche wiec idziemy dalej. Wypogodzilo sie, maszerujemy dziarsko poboczem. Znaki mowia, ze do celu 6.6km. Ha, coz to dla nas. Po drodze wstepujemy na maly lunch;) a Maksio w tak zwanym miedzyczasie przycina z lekka komara w nosidle. Kierujemy swe kroki do pierwszego wodospadu, ale znow lapie nas deszcz, przeczekujemy ulewe w przydroznym barze popijajac sprite, Maksio bawi sie z kotem:) Nie chce nam sie juz isc do tego malego wodospadu, poza tym kobieta z baru mowi, ze to niewarte zachodu, ze to maly wodospad jest i nieciekawy, i ze wszyscy tam jada ze wzgledu na odbywajace sie pokazy zwierzat. A ze nas to nie kreci wracamy do glownej drogi i idziemy w strone wodospadu nr 2, ma on jakas nazwe po tajsku ale jej nie pamietam. Po prostu na znakach drogowych jest "Waterfall 2". Po drodze Synek nasz po raz pierwszy w zyciu glaszcze slonia:) Nie korzystamy z przejazdzki na tym wielkim ssaku, raz juz to przerabialismy. Nie robimy sobie rowniez fotki pt: "Ja karmie butelka z mlekiem malego tygryska". Biedne wyglodzone tygrysiatko co chwila odrywane jest od butelki z mlekiem ku uciesze turystow. Nie rozumiemy tego, gdzie tu powod do radosci? Przykre bardzo...
Nastepnie 20 minut marszu pod gore i oczom naszym ukazuje sie spadajaca na glazy woda w kolorze zoltym, fajne to, ale malo imponujace (a moze my juz jestesmy tak zepsuci?). Nie ma porownania nawet z pieknymi wodospadami Erawan.
Wracamy juz nie pieszo tylko lapiemy taryfe na glownej drodze. Super spedzony dzien:) Lubimy sobie czasem polazic:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz