niedziela, 7 lutego 2010

Perypetie autobusowe - Dzien 24

Dzien zaczelismy od sniadanka w stylu amerykanskim, pozniej przeprowadzka do innego, tanszego hotelu. Wyczailismy lepsze miejsce, posrodku jest ogrod wiec dla Maksia super bezpiecznie, nie ma bezposredniego wyjscia na ulice. Teraz mieszkamy w Narai Hotel.
Glownym powodem dzisiejszych zakupow w Carrefour jest fakt, iz zostajemy tu jeszcze dwa tygodnie! Trzeba bylo wiec nabyc troche podstawowych produktow po rozsadnych cenach. Kupilismy tez nowe sandaly bo te kwik kwik okazaly sie niezbyt dobre. Wywietrznik od kwik kwika gniotl chyba Maksia w piete i palce mu wylazly do przodu i sie potykal biedaczek. No wiec wracamy juz autobusem, jak zwykle juz uzywamy publicznych srodkow transportu, sami tubylcy i my, trzy oszolomy z piecioma siatami z supermarketu i wozkiem. Wszystkie miejsca byly zajete wiec musielismy siedziec z tylu, gdzie drzwi byly caly czas otwarte. Zalozylismy wiec smyczo-szelki zeby bezpiecznie bylo. Nasz syn nie lubi ograniczen, wiec zaczal sie wsciekac i wierzgac nogami. Sandalek spadl nagle na schody i ped powietrza zabral go hen daleko... Wtedy to naczyl sie latac. Ktora to juz para butow?;) Dobrze, ze i tak kupilismy wczesniej nowe. W ogole jazda tym autobusem to hardcore bez trzymanki. Drzwi i okna otwarte. Na przystankach autobus tylko zwalnia, ludzie wyskakuja i wskakuja w biegu. Dla nas zrobil wyjatek i zatrzymal sie calkowicie. W srodku muzyka gra caly czas na fulla, basu pozazdroscic moglby kazdy odziany w dres posiadacz Fiata 126p. Dla nas super zabawa. To znaczy ok bylo w strone Hat Yai, bo maly spal, troche nieciekawie bylo w druga strone przez pierwsze 20 minut przy tylnym wyjsciu, pozniej sie przerzedzilo i zajelismy normalna miejscowke, gdzie Maksio spokojnie wygladal przez okno przez nastepne pol godziny.
Teraz siedzimy w restauracji tuz obok naszego nowego hotelu i pisze te oto slowa wlasnie. Piwko Chang, ryz i ryba z grilla na kolacje. Znow niebo w gebie.
Pora spac, dobranoc:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz