sobota, 23 stycznia 2010

Smagnieci sloncem - Dzien 10

Jako ze jutro opuszczamy cudowna wyspie Langkawi pokusze sie miedzy innymi o male podsumowanie.
Temeratura powietrza o tej porze roku to okolo 33st C, wody 29st C. Wilgotnosc 50%. Wieje, albo czasem i nie bardzo przyjemny leciutki wiaterek. Mowiac po prostu zar leje sie z nieba. Szok termiczny nie jest mozliwy po wskoczeniu do morza... Tylko przyjemne schlodzenie:) a potem dalej cieplutko. Na poczatku smarowalismy sie kremem z filtrem 50, teraz 25 a i tak nie udalo mi sie uniknac raczka na udach i ramionach;) Maksia oczywiscie co chwila traktujemy 50, co by to sie babcie nie martwily:)
Znajdujemy sie w Pantai Cenang, 10 minut drogi taksowka z lotniska (18RM za taryfe - na tej wyspie nie ma publicznego transportu) Mieszkamy w Melati Tanjung Motel. Pokoj za 100RM, bardzo ladnie i schludnie, tuz przy plazy w samym centrum tej malej miejscowosci. Nie polecamy natomiast Shirin Guest House, baba wredna i jest duzo robali w jej domkach. Cale miasteczko rozciagniete jest wzdluz jednej ulicy rownolegle z plaza. Warto wypozyczyc motor/skuter i zjechac cala wyspe, nam wczoraj udalo sie dotrzec, o czym juz wspomniala Dorotka, na farme krokodyli, wyglada to niby imponujaco, lecz mi jakos zal tych zwierzakow. Zaraz po wizycie na tej farmie zatrzymalismy sie gdzies na poldzikiej plazy, ktora byla pelna malp. Wyczuly one szybko lek Dorotki przed zwierzetami i zaczely na nia warczec i syczec pokazujac swoje kly. Moja kobieta odtanczyla taniec jakiegos szamana wydajac dziwne dzwieki, jednak to nie podzialalo wiec rzucila wszystko co miala w reku i zaczela spierdzielac az sie za nia kurzylo. Do mnie i Maksia jakos pretensji te malpki nie mialy:)
Na sniadanie poszlismy dzis do baru po drugiej stronie ulicy (taki zolty szyld - the oryginal breakfast bar), fajna sprawa, bo mozna zjesc lokalnie, albo europejsko czyli tak jak my dzis - tosty, szynka, jajko sadzone i kawka. Caly taki zestaw dla jednej osoby 9RM.
Na obiad wybralismy sie tym razem do Mumbai Palace, ciekawej hinduskiej restauracji. Okolo 20RM za osobe.
Dzis korzystajac z chwili okazji weszlismy do kawiarenki i odpowiedzielismy na niektore komentarze:)
Jesli chodzi o sprawy techniczne to nie zawsze bedziemy mieli dostep do wifi albo kafejki, wiec posty moga pojawiac ze sporym opoznieniem, np jutro plynienmy na Penang i zanim dotrzemy do Georgetown, znajdziemy nocleg moze byc juz pozno. W miare mozliwosci staramy sie byc na biezaco:)
Wiadomosc z ostatniej chwili. Wlasnie wracamy z apteki, bo Dorotce wyskoczyly jakies bable, myslelismy, ze to od komarow, ale jak farmaceta to zobaczyl, powiedzial:
-Aaaa, jellyfish! (meduza)
Jest to po prostu reakcja alergiczna, mamy juz odpowiednie leki i wszystko bedzie juz dobrze.


my na skuterku:)


urocze malpki, ale moga byc grozne


karmienie krokodyli


nie ma jak to tato zabierze na lody:))

3 komentarze:

rodzice GJS pisze...

U nas - 17=C na osłodę zaświeciło słońce w samo południe.Dlatego z przyjemnością oglądamy Wasze rozebrane zdjęcia.Aż chciałoby się tam być.Również opisy i wasze relacje są dla nas bardzo ciekawe.Piszcie dużo jaknajczęściej.Przed dalszą podróżą życzymy Wam bezpiecznej drogi,bądżcie ostrożni i dbajcie o siebie,Maksia pilnujcie jak ;oka w głowie'UCAŁOWANIA ŚLĄ RODZICE GJS

Wolfgang pisze...

Przystojniak z niego. Never mind the chocolate!

Anonimowy pisze...

Dorotka unikaj meduz i malp :)
mam nadzieje,ze bable juz znikly i nie swedzialy bardzo
wyznanie Marka bylo niezle ;)
super fotki
pozdrawiamy z Laurka

Prześlij komentarz