poniedziałek, 25 lutego 2013

Parasolkowa mafia - dzień 74

Jesteśmy w miejscu, gdzie krętactwo, oszustwo i bezczelność hindusów osiąga swoje apogeum. Miejscowość Varkala, klif północny. To tutaj trzeba codziennie chować dumę do kieszeni, w przeciwnym wypadku można zostać bez dachu nad głową i z pustym brzuchem. Przyznam, że bardzo to nie pasuje do mojego charakteru, dlatego jest to jedno z tych miejsc, do których na pewno nie wrócę. Oczywiście jest cudownie, bo jest piękna pogoda i mamy wspaniałe wakacje. Na tym się koncentruję. Jednak zepsuci przez turystów hindusi potrafią skutecznie wyprowadzić z równowagi.
No na przykład kupuję zabawki dzieciom, drewniane węże. Cena wywoławcza 350 rupii za sztukę. Szybko wyliczam w głowie ile mogę dać za takie badziewie i stwierdzam, że dam 300 ale za dwie. Po kilkunastu minutach koleś sprzedaje węże po cenie, którą ja zaproponowałem. Koleżka jest wyraźnie niezadowolony, plumka coś pod nosem, na pewno obraźliwe słowa, takie rzeczy się czuje... Gdyby nie dzieci to rzuciłbym mu te węże pod nogi i sobie poszedł. Bo i tak świadomie przepłaciłem.
Inny przykład. Jak wszyscy wiecie kilka dni temu gościliśmy u siebie mróweczki. Wyruszyliśmy na poszukiwanie nowego noclegu. Oglądamy sympatyczny pokoik, wifi, ciepła woda, kuchnia do dyspozycji czyli wszystko co potrzeba. Na dziś jeszcze nie ma dla nas miejsca, ale jutro ktoś się wyprowadza. Mamy przyjść rano, pokój ma na nas czekać. Upewniamy się kilka razy, miła pani uśmiechnięta zapewnia, że tak oczywiście lokum mamy zapewnione. I co? Mam przeczucie, więc po śniadaniu sam wybieram się z jednym plecakiem do nowej kwatery, a Dorotka w tym czasie kończy pakowanie. Przychodzę na miejsce, kobiety nie ma, nikt nic nie wie, czeski film. Dowiaduję się od sąsiadów, że ta wybyła gdzieś i mam poczekać do 17-tej. No ale wypytuję dalej, wyjaśniam (bariera językowa) na ile się da. W końcu jakiś ogrodnik daje mi telefon i pokazuje na szyld, że mam zadzwonić pod ten numer. Dzwonię. Kobieta zdziwiona mówi, że żadnego pokoju nie ma, najlepiej jak przyjdę jutro. Nie będę tu pisać brzydkich słów, ale można sobie wyobrazić co wtedy myślałem. Dobre miałem przeczucie, i dobrze, że nie przyszliśmy tu z całym naszym bagażem i dziećmi.
Coś na koniec. Jest sobie klif i na nim deptak z hotelami, restauracjami i masą małych sklepików. Te ostatnie mają wyłącznie asortyment pamiątkowo-ciuchowy. I jest tylko jeden sklep, gdzie można kupić wodę, coś do jedzenia, słodycze, lody i kosmetyki. W tym miejscu chciałbym przypomnieć, że w Indiach ceny są nadrukowane na produktach i sprzedawcy nie mają prawa ich zmieniać. Tutaj natomiast panuje radosna twórczość. Ceny są naklejone i są z kosmosu. Np zwykły batonik za 5 rupii, w tym sklepie kosztuje jedynie 30 itp, itd. Często więc jesteśmy zmuszeni robić tam małe zakupy w drodze na plażę, np lody dla dzieci lub butelka wody. Inny sklep gdzie ceny są normalne jest na drugim końcu wioski.
Więcej przykładów nie będę podawał, bo nie chcę zmienić charakterystyki bloga na negatywny haha;)
Reasumując jest to najmniej przyjemne miejsce, w którym jesteśmy. To jest nasze ostatnie kilka dni w Indiach, i mamy zamiar spędzać je miło na plaży:)


>> TU KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ FILMIK <<

5 komentarzy:

AniaSz pisze...

Oj dobrze, że ostrzegacie. Też nie lubię takich miejsc.
Udanego plażowania.

Piotrek pisze...

Jak to ostatnie dni w Indiach? Wracacie???

marek pisze...

no niestety, to koniec indyjskiej przygody :(

owca pisze...

A nie wybieracie się na RTW? fajnie się Was czyta i ogląda... Wielka Wyprawa zagwarantuje Wielkie Czytanie :-) Pozdrawiam i czekam na kolejne przygody.

Kasia pisze...

A nie jedziecie jednak nigdzie dalej??? :))) Kończy się indyjska przygoda co nie znaczy, że nie zaczyna się inna ;>

Prześlij komentarz