piątek, 22 lutego 2013

Czerwone banany - dzień 71

Budzi nas hałas. Otwieram drzwi a tu ściana deszczu. Coś takiego! Taka ulewa w połowie lutego, nawet hindusi mówią, że to jest rzadkość (nie wiem ile w tym prawdy). Ale faktem jest, że wszystko płynie, kałuże przeogromne. A my szykujemy się do drogi.
Dalej na południe.

Zdjęć indyjskiej kolei było u nas wiele, więc tym razem dla odmiany pokażę to, co kupujemy do żarcia do pociągu.


czerwony banan dobry jest, słodziutki i mięciutki, aha ogłaszam konkurs: znajdź hindusa w 3 sekundy

Pociągiem toczymy się tylko przez trzy godzinki, naprzeciw nas siedzi sympatyczna para z cztero-miesięczną dziewczynką. Facet całkiem dobrze mówi po angielsku. Chyba są z wyższej kasty, ponieważ to pierwsi ludzie, którzy nie wyrzucają śmieci przez okno pociągu, tylko chowają do torebki. I ma miejsce taka scenka:

Zatrzymujemy się na stacji, po peronie przechadzają się sprzedawcy. Chcę kupić smażone rogaliki, wyglądają całkiem apetycznie.
- Czy to jest ostre? - pytam się handlarza
- Nie, nie! Wcale nie jest ostre - odpowiada z uśmiechem
- To jest bardzo ostre! Nie kupuj tego! - ostrzega mnie szybko nasz sąsiad z przedziału
I tak oto, gdy nawiąże się jakaś cieniutka nawet nić sympatii, można liczyć na pomoc w różnych sytuacjach.
W ogóle to za każdym razem gdy podróżujemy pociągiem i autobusem, to musimy przyznać, że ZAWSZE hindusi są bardzo pomocni. Nie trzeba nikogo o nic prosić, sami z siebie chwytają za plecak, wózek albo dziecko:)

Docieramy do miasta Varkala późnym popołudniem, jeszcze tylko transport tuk tukiem (ok 5km) do naszego 5* hotelu z basenem... eee to nie ta bajka.
Zwyczajowo nie mamy nic zarezerwowane, więc szukamy naprędce czegoś. A słońce już chyli się ku zachodowi i dzieciom trzeba dać kolację. Znajdujemy fajny pokoik. To znaczy na początku wydaje się fajny. Fajność mija gdy do łazienki schodzą się pokaźne ilości czerwonych mrówek. No to ja gnam do właściciela i mówię co i jak. Ten bierze miotłę i idzie zadowolony. Pytam się czy to żart? Domagam się użycia chemii, nie raz widziałem jak specjalne spraye działają na mrówki. Facet z wyraźnym ociąganiem wraca i zabiera ze sobą puszkę z trucizną na insekty. Już mi się zapala lampka ostrzegawcza.
No i kizia facio w naszym kiblu tą szczoteczką i leje wodą (to są mrówki typu terminator, woda na nie nie działa, mam wrażenie, że gdyby miały usta to by się uśmiały). Mnie już strzela, bo nie o to chodzi! Należy psiknąć dookoła okna i na rury odpływowe i sprawa załatwiona na kilka dni.
A facio skończył kizianie i zadowolony z siebie wychodzi.
- Ale co ty teraz robisz? Chyba nie skończyłeś? - pytam się ostro (niestety z nimi tak czasem trzeba, inaczej cię oleją)
- O co chodzi? - Pan robi zdziwione oczka
Zawracam go do łazienki i pokazuję, że mrówki jak były tak są, i będzie ich jeszcze więcej.
- Ale to dlatego, że ostatnio było dużo deszczu - tłumaczy mi
- Nie interesuje mnie to, masz użyć tego spraya, na oknie i dookoła framugi drzwi!
No i facio psiknął parę razy i wyszedł. Naburmuszony z lekka...
Nie muszę chyba nadmieniać, że długo tu nie zabawimy? Więc jutro od rana szukanie noclegu.

1 komentarz:

darsik pisze...

Witam.
Patent na mrówki. Przetestowany. Odrobina coli, pepsi itp. Odlać do korka i ustawić go w miejscu, gdzie obecność mrówek nie będzie przeszkadzać. Chemią? Też można :-).

Prześlij komentarz