czwartek, 29 września 2011

Indonezyjski maraton - Dzien 15

Piszac te slowa siedze przy hotelowym basenie, Maksio dokazuje w wodzie, opalamy sie i mamy wreszcie wspaniale wakacje a ponizsze wspomnienia jawia sie niczym zly sen...

***

Jest noc. Nie mamy gdzie sie podziac. Koczujemy na dworcu kolejowym w Yogyakarcie. Planowany odjazd pociagu do Surabaya o 00.47. Ja ucinam sobie drzemke. Pozniej nasi goreng i kawa. Pociag spoznia sie...
Wreszcie nadjezdza o 2 nad ranem, ladujemy sie do srodka. Maksiowi moscimy poslanie na podlodze, Gabriel spi na kolanach Dorotki


Przed 8 rano docieramy do Surabaya, jest dobrze, pociag nie mial duzego spoznienia i spokojnie mozemy kupic bilety na kolejny odcinek, dalej na wschod az do Kepatang gdzie odplywa prom na wyspe Bali. Ruszamy godzine pozniej, mielismy troche czasu na zakup suchego prowiantu. Jedziemy, czasem przystajemy ale generalnie zolwim tempem bujamy sie do przodu...

Maksio pozera swoje ulubione ciasteczka oreo

poniej wlaczam mu Kubusia Puchatka i zasypiam na jamochlona (powiedzienie wypozyczone)

I tak bujamy sie az do 16.30. Mamy juz troche dosc, ile to juz godzin w pociagach? Cala noc i prawie caly dzien... Postanawiamy wziasc nocleg przed promem i przeprawic sie nastepnego dnia, jednak okazalo sie, ze do portu jest 3 minuty piechota a prom zaraz odplywa, a poza tym to tylko 40 minut. Zaciskamy zeby, to juz nie daleko. Doplywamy na Bali ok 18.00 glodni i wykonczeni. Naszym celem ostatecznym jest Lovina, miejscowosc na polnocy, okolo 2 godziny jazdy busem. Jest juz po zmroku, okazuje sie, ze dworzec jest zamkniety, zreszta nic, poza portem tu nie ma. Pytamy o najblizszy hotel, jest ok kilometr stad. W koncu jak spod ziemi wyrasta jakis gosciu i pyta dokad chcemy jechac, my na to ze obojetnie (naprawde bylo nam wszystko jedno, byle dalej do jakiejkolwiek miejscowosci turystycznej...) A on, ze zaraz odjezdza bus do Loviny, no kurcze mamy fart. O 19 wsiadamy wiec do tego busa pelnego wycackanych niemek. My brudni, spoceni, cuchniemy gorzej niz durian. Jedziemy w uscisku tym mikropojazdem, jest do bolu niewygodnie.
Ok 21 dotoczylismy sie do celu. Prawie dobra w ciaglej podrozy, nie pierwszy raz sponiewieralismy sie strasznie...
Znajdujemy nocleg. Jest ciepla woda, reczniki, swieza posciel i dwa ogromne lozka - RAJ - jakbysmy nagle znalezli sie w innym swiecie. Nam jednak malo do szczescia potrzeba... dobranoc:)

a takie oto mielismy widoczki z okna:





po drodze bylo mnostwo plantacji mango, papaya i bananow, lecz ciezko bylo trzymac aparat w pogotowiu przez cala podroz...

2 komentarze:

Dag pisze...

Czytając tego posta sama czułam się zmęczona ;-)) Może dlatego, że wiem jak to jest podróżować z dziećmi w nocy, ciężka sprawa :-( Ale mam nadzieję, że już znajdujecie się tam gdzie trochę odpoczniecie :-o Pozdrawiam serdecznie

Jarkowa Baba pisze...

Jak zwykle! Czlowiek odetnie sie na chwile od neta...
Bedac na wlasnym urlopie (choc bardzo pracowitym musze przyznac) przegapilam Wasz start. Teraz zagladam, a Wy tu juz dwa tygodnie sie bujacie! Rety! Chyba wpadlam w jakas dziure czasowa!
Bawcie sie dobrze, wypoczywajcie i duzo plywajcie ;)
Pozdro dla calej piateczki,
Aga

Prześlij komentarz