... oraz podstawowe roznice wynikajace z powiekszenia stada"
Pragne uchwycic nasze przemyslenia wlasnie teraz, bo po powrocie wiele niuansow moze uleciec z glowy. Skupie sie w tym momencie glownie na technicznej stronie podrozowania z dzieckiem / dziecmi.
Pamietamy wyjazdy tylko we dwoje. Mozna bylo wtedy poczytac ksiazke, czasopismo, polezec w hamaku, zjesc cos albo nie zjesc. Jechac przed siebie i zwracac uwage na otaczajacy swiat.
Przy dzieciach jest zupelnie inaczej. Bezapelacyjnie pojawia sie wiele aspektow o ktorych trzeba pomyslec. Na przyklad znalezc nocleg najlepiej przed zmrokiem, wypracowac pewien rytm posilkow i zadbac o podstawowa higiene. W tropikach nietrudno o potowki, odparzenia, przegrzanie. Z nieba plynie zar i nie mozna zapomniec o kremie z filtrem. Generalnie duzo uwagi poswieca sie dziecku czasem niezauwazajac tego, co jest dookola.
Jaka jest roznica pomiedzy obecnym wyjazdem a tym z przed niespelna dwoch lat? Kolosalna. Z jednym dzieckiem, ktore chodzi, jest banalnie. Przemieszczanie sie jest proste. Jeden duzy plecak, albo na plecach albo w wozku, i spokojnie marszem tup tup do przodu. Ladowanie sie do jakiegokolwiek srodka transportu nie nastrecza zadnych trudnosci. Przynajmniej jeden rodzic ma wolne rece a drugi moze ale nie musi, bawic sie w cos z dzieckiem. Czyli radosc i luz. Ale jesli dolozyc do tego niemowle, to sprawa zaczyna sie mocno komplikowac. Tego rodzice hmm... nie przewidzieli. Niemowle musi byc caly czas na rekach, bo w wozku dlugo nie posiedzi. Niemowle, ktore raczkuje, lubi sobie oczywiscie poraczkowac, tylko gdzie? No wlasnie... Wychodzi tylko na to, ze w pokoju hotelowym, gdzie jest wystarczajaco czysto. W kazdym innym przypadku niemowlak jest non stop noszony (ku jego radosci rzecz jasna), co na dluzsza mete powoduje dyskomfort. Starszy brat sprytnie wykorzystuje fakt, ze uwaga skupiona jest czesto nie na nim, i robi rozne fajne rzeczy, zeby zirytowac rodzicow, i oczywiscie zwrocic na siebie uwage. Na przyklad tarzanie sie w blocie albo udawanie dinozaura, czyli darcie paszczy na calego. Rodzice musza byc ciagle skupieni i miec oczy dookola glowy. Czesto jest tak, ze budza sie juz zmeczeni. Na godzine porannego wstawania nie maja wplywu, to dyktuja akurat dzieci, zwykle miedzy 5 a 7 rano. Mieszkancy danego hotelu oraz obsluga musza kochac takich ludzi. A potem meksyk do wieczora.
Nie chce byc zle zrozumiany, nie jest nam zle, jestesmy szczesliwi, ze mozemy spedzac wakacje w egzotycznych miejscach. Mozemy ogladac codziennie jakie postepy robia nasze dzieci. Maks ciagle z nami rozmawia, zadaje duzo pytan. Gabrys niedlugo zacznie chodzic, wyszly mu cztery zeby. Robi super smieszne minki, nauczyl sie klaskac. To wszystko jest swietna sprawa, ze mozemy spedzac czas razem.
Mielismy wielkie plany, backpackerska podroz przez dalekie azjatyckie krainy, troche wloczegi jak poprzednio, troche treku po wulkanach i troche luzu na plazy. A wyszlo na to, ze najlepszym rozwiazaniem jest znalezc odpowiadajaca nam miejscowke i siedziec na dupie.
Inna roznica jest taka, ze poprzednio spalismy w najtanszych dziurach z jednym lozkiem a Maks pomiedzy nami. Obecnie musza to byc dwa lozka, ktore zsuwamy albo ostatecznie jedno wielkie. Podloga musi byc nadajaca sie do raczkowania, czyli czyszczona codziennie. Koniecznie posadzka. To oczywiscie podnosi koszty.
Wlasnie, koszty...
Zawsze bierzemy nocleg ze sniadaniem, bo jak wytlumacze glodnemu dziecku, ze teraz tatus chodzi i szuka miejsca, gdzie mozna cos zjesc? (na ostatnich wakacjach czasem tak sie zdarzalo, glownie w Wietnamie). Gdy kupujemy bilety na autobus, zawsze bierzemy trzy miejsca, a nie dwa. Czesto zdarza nam sie wziac taksowke, bo tarabanic sie z calym dobytkiem i dwojka dzieci na plecach w upale i szukajac jeszcze noclegu powoduje, ze pot doslownie leci z tylka. Wiec wozimy sie:) W poprzedniej czteromiesiecznej podrozy taryfe, z tego co pamietam, wzielismy raz w Bangkoku. A tak to radosnie ladowalismy sie do transportu lokalnego. Teraz jest to po prostu arcy malo wygodne. W zasadzie dzielac nasze rzeczy na cztery osoby to nie mamy wiele, lecz trzeba pamietac o tym, ze najmlodsi czlonkowie naszej radosnej gromadki niewiele moga targac.
Moze slow kilka o naszym "dobytku". Jestesmy w posiadaniu dwoch duzych plecakow (jeden 75l a drugi 45l). Miesci sie w nich miedzy innymi 35 obiadkow dla Gabrielka (oczywiscie wiekszosc juz wyzarte), nocnik dla Maksia (nigdy nie uzyty, bo Synek nasz nauczyl sie robic kupke normalnie jak dorosly), stos caly zabawek do piasku, basenik, dwa kola ratunkowe, plus smiesznie mala ilosc ubran. Do taszczenia pociech mamy wozek spacerowke maclaren xt, chuste oraz nosidlo ergo. Na koniec dwa male plecaki podreczne.
Mielismy wielka ochote pojedzic na motorze. I znow, z jednym dzieckiem jest to latwe. Wrzuca sie takiego kajtka pomiedzy nas i w droge. Oczywiscie byl zamysl powtorzenia tego z dwojka dzieci. Jednak wzialem pod uwage ruch uliczny na Bali i doszedlem do wniosku, ze byloby to po prostu glupie i niebezpieczne. Jesli teleportowalibysmy sie teraz na Koh Phangan to pewnie sprobowalibysmy w czworke zwazywszy na puste drogi.
Po przeanalizowaniu za i przeciw zamiast motoru wynajelismy auto, co okazalo sie strzalem w dziesiatke. Zjezdzilismy Bali wdluz i wszerz - no prawie;) Byl jednak maly minus... znow nadwyrezylismy nasz budzet.
Jakie mamy wnioski? Na nastepnych wakacjach bedzie mniej tulaczki, a bardziej stacjonarnie. Bedziemy robic krotkie wypady wypozyczonym autem, bo taka jazda przed siebie to dla nas ogromna radosc. Chlopaki beda mogli ladnie bawic sie ze soba, a my nasza uwage skierujemy na to, co widzimy dookola.
Kierunek... tym razem chcemy dla odmiany poleciec na zachod:)
Czasem, gdy jestesmy zmeczeni, przysiadziemy w cieniu pod palma, to marzy nam sie troche ciszy. Chcielibysmy po prostu lezec bez dzieci i miec swiety spokoj. Ale jak tak patrzymy sobie na naszych dwoch rozbojnikow, to nie wyobrazamy sobie, zeby ich nie bylo. Za nic nie zmienilibysmy tych wakacji:)))
czwartek, 20 października 2011
piątek, 14 października 2011
Maks i dziewczyny
W portowym miasteczku Padang Bai, w miejscu gdzie zatrzymalismy sie - Dharma Homestay, mieszkaly sobie trzy dziewczynki. Jako, ze dzieci byly w podobnym wieku, szybko zlapaly kontakt.
my pluszaki nosimy w chustach na plecach, a my z Europy w wozku;)
sliczna Sila, z nia wlasnie Maks bawil sie najwiecej
czwartek, 13 października 2011
Błękitna Laguna
Bo wlasnie tak zwie sie to miejsce, w ktorym spedzalismy sporo czasu bedac trzy dni w Padang Bai. Dotarlismy tam z zamyslem ewentualnego przedostania sie na Lombok. Jednak po przeanalizowaniu za i przeciw (a raczej 6 godzinnej podrozy promem = bełt) doszlismy do wniosku, ze zostajemy tu na chwile a pozniej uderzamy do Kuty.
Moze pare slow o Padang Bai. Jest to miejscowosc tranzytowa, ludzie zatrzymuja sie tu doslownie na chwilke, zeby zlapac prom na pobliskie wyspy. Jednak niewielu zostaje tu na dluzej. A szkoda, bo jest tu calkiem sympatycznie. My spryciarze wiedzielismy to wczesniej - napomknal nam o tym pewien anglik spotkany na Tioman, ktory jest w ciaglej podrozy od 30 lat.
Oto super hiper wspaniala fotorelacja:
Moze pare slow o Padang Bai. Jest to miejscowosc tranzytowa, ludzie zatrzymuja sie tu doslownie na chwilke, zeby zlapac prom na pobliskie wyspy. Jednak niewielu zostaje tu na dluzej. A szkoda, bo jest tu calkiem sympatycznie. My spryciarze wiedzielismy to wczesniej - napomknal nam o tym pewien anglik spotkany na Tioman, ktory jest w ciaglej podrozy od 30 lat.
Oto super hiper wspaniala fotorelacja:
mamo! tato! opalam sie!
przyszla fala, bul bul
ojciec artysta zrobil zolwia, a potem zakrzyknal do syna:
SKOK NA ŻÓŁWIA!!!
a po calym dniu na plazy, bycze krewetki:)
Trzesienie ziemi
Jak niektorzy byc moze dowiedzieli sie z portali informacyjnych, bylo dzis trzesienie ziemi w poblizu Bali. Jako, ze jestesmy teraz na poludniu Bali w miejscowosci Kuta, pragne wszystkich uspokoic. U nas wszystko ok.
Jak to wygladalo na zywo, tutaj na miejscu...? Bylo to dwie godziny temu... powiem tyle, ze wrazenie nie do opisania. Myslalem, ze kreci mi sie w glowie, a to cala plaza chodzila lekko na boki. Pod nogami czuc bylo bulgotanie i stukot, takie fale glebokiego basu dochodzace prosto spode mnie. Ciezko ubrac to w odpowiednie slowa... W sumie to nasze pierwsze trzesienie ziemi. Na plazy na chwile zrobilo sie nerwowo. Panowie w uniformach zaczeli gwizdac, zeby wszyscy natychmiast wyszli z wody. Wielu ludzi pospiesznie opuscilo plaze. A my? Moze to glupio zabrzmi, ale siedzielismy dalej wpatrujac sie w morze i wyczekujac nie wiadomo czego oraz wstrzasow wtornych. Bylo to tak inne i dziwne doznanie od wszystkiego czego do tej pory doswiadczylismy... Nie mielismy zadnego porownania, czy to byly silne czy slabe wstrzasy. Dopiero teraz po przeczytaniu newsow okazalo sie, ze w epicentrum bylo to 6 stopni w skali Richtera...
Wieksze supermarkety ze wzgledow bezpieczenstwa zostaly zamkniete na pare godzin, a nad plaza przelecial kontrolnie helikopter. Czyli generalnie wyglada na to, ze nic powaznego sie nie stalo.
PS. Piszemy to z macdonalda, bo dostep do internetu mamy bardzo ograniczony. Jednak dzis wieczorem postaram sie zamiescic pare zaleglych fotek:)
Jak to wygladalo na zywo, tutaj na miejscu...? Bylo to dwie godziny temu... powiem tyle, ze wrazenie nie do opisania. Myslalem, ze kreci mi sie w glowie, a to cala plaza chodzila lekko na boki. Pod nogami czuc bylo bulgotanie i stukot, takie fale glebokiego basu dochodzace prosto spode mnie. Ciezko ubrac to w odpowiednie slowa... W sumie to nasze pierwsze trzesienie ziemi. Na plazy na chwile zrobilo sie nerwowo. Panowie w uniformach zaczeli gwizdac, zeby wszyscy natychmiast wyszli z wody. Wielu ludzi pospiesznie opuscilo plaze. A my? Moze to glupio zabrzmi, ale siedzielismy dalej wpatrujac sie w morze i wyczekujac nie wiadomo czego oraz wstrzasow wtornych. Bylo to tak inne i dziwne doznanie od wszystkiego czego do tej pory doswiadczylismy... Nie mielismy zadnego porownania, czy to byly silne czy slabe wstrzasy. Dopiero teraz po przeczytaniu newsow okazalo sie, ze w epicentrum bylo to 6 stopni w skali Richtera...
Wieksze supermarkety ze wzgledow bezpieczenstwa zostaly zamkniete na pare godzin, a nad plaza przelecial kontrolnie helikopter. Czyli generalnie wyglada na to, ze nic powaznego sie nie stalo.
PS. Piszemy to z macdonalda, bo dostep do internetu mamy bardzo ograniczony. Jednak dzis wieczorem postaram sie zamiescic pare zaleglych fotek:)
wtorek, 11 października 2011
poniedziałek, 10 października 2011
Z tej maki bloga nie bedzie... :(
Ech.. Prosto z mostu: koniec z codziennym pisaniem bloga. Nie znajduje na to czasu. Dzieci pochlaniaja 100 procent naszej uwagi. Oczywiscie beda rozne wpisy, bo chce nakreslic pare spraw. Ale na pewno bedzie sporo zdjec i troche filmikow.
Chcialbym, tak jak na poprzednich wakacjach, przelewac swoje mysli na "papier" lecz w dzien koncentrujemy sie na dzieciach, a wieczorem padamy na pysk, wiec nie mam kiedy tego robic.
Chce rowniez podziekowac bardzo serdecznie za wszystkie komentarze:)))
Chcialbym, tak jak na poprzednich wakacjach, przelewac swoje mysli na "papier" lecz w dzien koncentrujemy sie na dzieciach, a wieczorem padamy na pysk, wiec nie mam kiedy tego robic.
Chce rowniez podziekowac bardzo serdecznie za wszystkie komentarze:)))
piątek, 7 października 2011
Ach przygoda! Czyli autem przez Bali - Dzien 23
Z cala pewnoscia moge stwierdzic, ze przez te osiem dni przy basenie wypoczelismy porzadnie. Nabralismy sil. Dotarlo do nas, ze znajdujemy sie na wyspie, na ktora przybywa sie, by poznac barwna kulture balijska, a nie po to by tylko lapac ladna opalenizne. Robimy wiec cos, czego nigdy jeszcze nie robilismy. Wypozyczamy samochod! Na cale trzy dni! Ustalamy co warto zobaczyc, jak daleko sa rozne atrakcje. Oczywiscie robimy to byle jak, czego pozniej bedziemy zalowac...
Z samego rana auto zostaje podstawione pod nasz hotel. Z radoscia ladujemy nasz caly dobytek do calkiem sporego bagaznika. I w droge...
Pierwsze pol godziny jade po prostu przed siebie i jestem caly zesrany, bo inaczej tego opisac nie sposob. Na zmiane oblewa mnie zimny pot i fale goraca gdy z kazdej strony wyprzedzaja mnie motorki albo wielka ciezarowka jedzie z naprzeciwka na trzeciego. Indonezyjczycy maja swoj specyficzny sposob uczestnictwa w ruchu drogowym. Podobnie zreszta jest chyba w calej Azji. Trzeba wczuc sie w intencje innych, miec oczy dookola glowy... Ale powoli ogarniam temat. Dobrze, ze przynajmniej kierownice mam po normalnej stronie (po prawej haha), chociaz wlaczajac kierunkowskaz wlaczam wycieraczki, poniewaz w tym Daihatsu sporo rzeczy zamontowane jest dziwnie lub odwrotenie.
Dobra co teraz? Ach mapa! Mielismy kupic mape. Szukamy sklepu. Ok mamy mape... Jedziemy przed siebie. W kierunku wodospadu gitgit. Jest klima, indonezyjski pop z radia lasuje mozg, widoczki ladne. Jest zajebiscie.
Do git git dojezdzamy jak dzieci wlasnie zasnely a wyjscie z samochodu przypomina wejscie do dobrze rozgrzanego piekarnika. Hmm no coz, jedziemy dalej, haha. Droga zrobila sie trudniejsza, bardzo kreta i ostro pod gore. Wjezdzamy w chmury... Zatrzymujemy sie w jakiejs miejscowosci na miske ryzu. Jest przyjemny orzezwiajacy chlodek. Naszym oczom ukazuja sie kolorowo ubrani ludzie. Trwa swieto, jedno z wielu zreszta w indonezji. A my? Wbijamy sie do swiatyni (po uprzednim zapytaniu czy mozemy) zeby zobaczyc co i jak. Dla nas to atrakcja, dla nich rowniez.
Dalej w droge, nad jezioro Bratan, ktore znajduje sie wysoko w gorach. Z racji tego ze chmury opadly dosc nisko wszystko bylo spowite mgla. Delikatna muzyka w tle, przepiekne ogrody, palace na wodzie lekko schowane we mgle wlasnie. To wszystko tworzy niesamowity, mroczny klimat. Tu warto bylo przyjechac.
A my dalej w droge. Trasa tym razem prowadzi zakretasami w dol. Robi sie coraz bardziej cieplo i slonecznie. Wyjezdzamy z chmur. Nagle widzimy maly znak ze strzalka: wodospad. Zatrzymujemy sie. Pol godziny marszu posrod lasu bambusowego i trafiamy na miejsce... Cofnijmy sie moze o kilka godzin: Pominelismy wodospad git git, ktory jest troszke wiekszy, ale nie zalujemy. Bo przy git git byl ogromny parking i dziesiatki busow, wiec mozemy sie domyslac, ze przy samym wodospadzie byl niezly tlum. A tutaj? Przy wodospadzie, nazwijmy go X, bo nawet nie znamy jego nazwy, bylismy calkiem sami. Tylko my, huk spadajacej wody i chlodna bryza. I moze w skali swiatowej jest to bardzo skromna atrakcja... lecz wlasnie fakt bycia tam bez tlumu gapiow byl fajny. Super doznanie:)
No i dalej w droge. Tym razem zmierzamy w kierunku plantacji kawy i przypraw. To tutaj jak twierdza wlasciciele powstaje jedna z najdrozszych kaw na swiecie. Sympatyczny futrzak pozera tylko najlepsze owoce i robi kupe. Z tej kupy wyciagane sa ziarna kawy, sa myte i palone, pozniej mielone.
Mila dziewczyna oprowadza nas i pokazuje po jednym malym krzaczku kazdego rodzaju. Tu uprawiamy kawe, tak wyglada wanilia, tak cynamon, tak drzewo kakaowca a tak imbir. Ogolnie dla nas mieszczuchow ciekawe i pouczajace. Potem prowadzi nas do sklepu gdzie mozemy dokonac super zakupu pamiatki lub napic sie kawy, oczywiscie z tej wlasnie plantacji.
Jak my to widzimy? Jedna wielka sciema. Z tych kilku krzaczkow powstaja dziesiatki kilogramow przypraw. Uhm jasne. A to jedno biedne zwierzatko musialoby wysrac kilka kilo dziennie, zeby powstala taka ilosc "drogocennych" ziaren jaka zostala nam zaprezentowana. Po prostu jeden wielki teatrzyk pod bialasa.
Ale i tak podsumowujac dzien naprawde swietnie spedzony:)))
Z samego rana auto zostaje podstawione pod nasz hotel. Z radoscia ladujemy nasz caly dobytek do calkiem sporego bagaznika. I w droge...
chlopaki pomagaja w pakowaniu
Pierwsze pol godziny jade po prostu przed siebie i jestem caly zesrany, bo inaczej tego opisac nie sposob. Na zmiane oblewa mnie zimny pot i fale goraca gdy z kazdej strony wyprzedzaja mnie motorki albo wielka ciezarowka jedzie z naprzeciwka na trzeciego. Indonezyjczycy maja swoj specyficzny sposob uczestnictwa w ruchu drogowym. Podobnie zreszta jest chyba w calej Azji. Trzeba wczuc sie w intencje innych, miec oczy dookola glowy... Ale powoli ogarniam temat. Dobrze, ze przynajmniej kierownice mam po normalnej stronie (po prawej haha), chociaz wlaczajac kierunkowskaz wlaczam wycieraczki, poniewaz w tym Daihatsu sporo rzeczy zamontowane jest dziwnie lub odwrotenie.
Dobra co teraz? Ach mapa! Mielismy kupic mape. Szukamy sklepu. Ok mamy mape... Jedziemy przed siebie. W kierunku wodospadu gitgit. Jest klima, indonezyjski pop z radia lasuje mozg, widoczki ladne. Jest zajebiscie.
Do git git dojezdzamy jak dzieci wlasnie zasnely a wyjscie z samochodu przypomina wejscie do dobrze rozgrzanego piekarnika. Hmm no coz, jedziemy dalej, haha. Droga zrobila sie trudniejsza, bardzo kreta i ostro pod gore. Wjezdzamy w chmury... Zatrzymujemy sie w jakiejs miejscowosci na miske ryzu. Jest przyjemny orzezwiajacy chlodek. Naszym oczom ukazuja sie kolorowo ubrani ludzie. Trwa swieto, jedno z wielu zreszta w indonezji. A my? Wbijamy sie do swiatyni (po uprzednim zapytaniu czy mozemy) zeby zobaczyc co i jak. Dla nas to atrakcja, dla nich rowniez.
Dalej w droge, nad jezioro Bratan, ktore znajduje sie wysoko w gorach. Z racji tego ze chmury opadly dosc nisko wszystko bylo spowite mgla. Delikatna muzyka w tle, przepiekne ogrody, palace na wodzie lekko schowane we mgle wlasnie. To wszystko tworzy niesamowity, mroczny klimat. Tu warto bylo przyjechac.
A my dalej w droge. Trasa tym razem prowadzi zakretasami w dol. Robi sie coraz bardziej cieplo i slonecznie. Wyjezdzamy z chmur. Nagle widzimy maly znak ze strzalka: wodospad. Zatrzymujemy sie. Pol godziny marszu posrod lasu bambusowego i trafiamy na miejsce... Cofnijmy sie moze o kilka godzin: Pominelismy wodospad git git, ktory jest troszke wiekszy, ale nie zalujemy. Bo przy git git byl ogromny parking i dziesiatki busow, wiec mozemy sie domyslac, ze przy samym wodospadzie byl niezly tlum. A tutaj? Przy wodospadzie, nazwijmy go X, bo nawet nie znamy jego nazwy, bylismy calkiem sami. Tylko my, huk spadajacej wody i chlodna bryza. I moze w skali swiatowej jest to bardzo skromna atrakcja... lecz wlasnie fakt bycia tam bez tlumu gapiow byl fajny. Super doznanie:)
No i dalej w droge. Tym razem zmierzamy w kierunku plantacji kawy i przypraw. To tutaj jak twierdza wlasciciele powstaje jedna z najdrozszych kaw na swiecie. Sympatyczny futrzak pozera tylko najlepsze owoce i robi kupe. Z tej kupy wyciagane sa ziarna kawy, sa myte i palone, pozniej mielone.
kupa, a z niej kawa, okolo tysiaca dolarow za kilogram...
Mila dziewczyna oprowadza nas i pokazuje po jednym malym krzaczku kazdego rodzaju. Tu uprawiamy kawe, tak wyglada wanilia, tak cynamon, tak drzewo kakaowca a tak imbir. Ogolnie dla nas mieszczuchow ciekawe i pouczajace. Potem prowadzi nas do sklepu gdzie mozemy dokonac super zakupu pamiatki lub napic sie kawy, oczywiscie z tej wlasnie plantacji.
jak wszedzie dla Garbysia znajdzie sie niania;)
Jak my to widzimy? Jedna wielka sciema. Z tych kilku krzaczkow powstaja dziesiatki kilogramow przypraw. Uhm jasne. A to jedno biedne zwierzatko musialoby wysrac kilka kilo dziennie, zeby powstala taka ilosc "drogocennych" ziaren jaka zostala nam zaprezentowana. Po prostu jeden wielki teatrzyk pod bialasa.
Ale i tak podsumowujac dzien naprawde swietnie spedzony:)))
zatrzymalem sie na chwile kupic owoce, Dorotka opuscila przyciemniana szybe i nie moglismy pozniej ruszyc, tak bylo sympatycznie:))
kto byl w restauracji z widokiem na wulkan i jezioro?
a na koniec mijamy tarasy ryzowe o zachodzie slonca... faaaajnie:)))
Subskrybuj:
Posty (Atom)