czwartek, 31 stycznia 2013

Grafomańskie dyrdymały - dzień 51



Było sobie braci dwóch
Chodził o nich taki słuch
Że się ciągle naparzają
I że matki nie słuchają

Ten go kijem, tamten szczotką
I nie śmieją się już słodko
Za to płaczą, ciągle ryczą
I siniaki nowe liczą

Ojciec, matka zwiedzać chcą
A dzieci na plażę rwą
Konflikt powstał niesłychany
Co tu zrobić, rany rany

Wszyscy razem się kochają
I do zgody podążają
Trudna sztuka kompromisu
Chodźmy, zjemy tiramisu




środa, 30 stycznia 2013

Jak pięknie jest na Goa - dzień 50

Z okazji jubileuszu dnia 50, kąpiel o zachodzie słońca w ciepłej wodzie morza arabskiego:)



jechaliśmy sobie na skuterze, kiedy naszą uwagę przykuł taki oto widok...


PS. Zdjęć robimy mało, bo nasz aparat już ledwo zipie, a jeszcze Maksio piasek weń sypie



wtorek, 29 stycznia 2013

Kolacja polsko polska - dzień 49

Znów byliśmy na szopingu, to jest to, co mańki kochają najbardziej. Kupiliśmy patelnię, to wniosło całkiem sporo do naszego życia, a dokładnie smród spalenizny następnego ranka jak zapragnąłem jajecznicy. Ech...
Pokręciliśmy się trochę po miasteczku. W międzyczasie zorientowaliśmy się, że Gabryś jest o jednym bucie. W sumie to i dobrze, bo już powoli z nich wyrastał, więc szoping powiększył się o sklepy obuwnicze. Od dziś nasz synek jest szczęśliwym posiadaczem butów typu krokodyl, dizajn baj Angry Birds;)

Przez długi czas nie spotykaliśmy w Indiach polaków, aż tu nagle kilka dni temu poznaliśmy parę rodaków. Do tego naszymi sąsiadkami są teraz dwie odjechane kobiety. Matka i córka, od kilku lat przyjeżdżają na Goa zwykle na kilka miesięcy. Starsza pani jest niesamowita, nie chcę zgadywać jej wieku, ale jest sporo po 70tce. Jest żywym zaprzeczeniem tego, co w Polsce jest stereotypem starości. Oczytana, radosna, aktywna i z poczuciem humoru. Biega za naszymi chłopakami bawiąc się w berka. Dzieciaki są zachwycone, nie dają sąsiadkom spokoju. A i my jesteśmy zadowoleni, bo zawsze można po sąsiedzku trochę pogadać.

Wykorzystując fakt, że jest nas taka ekipa wybraliśmy się razem na biesiadę. Wylądowaliśmy w knajpie, pizza, piwko i ciekawe opowieści. Jedną z nich była historia szwajcarskiej rodziny, która od 8 lat jest w ciągłej podróży. Jeżdżą po świecie samochodem. Rok temu przez kilka miesięcy mieszkali tu na Goa w skleconym własnoręcznie szałasie na plaży. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że mieli ze sobą pięcioro dzieci, które rodziły im się po drodze.
I tak sobie myślę, że ja ze swoją rodzinką jestem bardzo przeciętnym turystą.

>> FILMIK O TYM, JAK KUPIĆ CUKIER W INDIACH (pójść do sklepu) <<


poniedziałek, 28 stycznia 2013

O pieniążkach słów kilka - dzień 48

Kochani, zasypaliście nas komentarzami i mailami, do tej pory jeszcze wszystkiego nie doczytaliśmy. Najczęściej powtarzane pytania to: ile kosztuje... kilo ziemniaków, marchewek i butelka wody?
Postaramy się więc odpowiedzieć na wszystkie pytania:)
Zaczynając od początku. Już dawno, czyli mniej więcej w marcu 2012 powstał pewien plan w naszych głowach - powłóczyć się po Azji. Ciężko pracowaliśmy, rzadko widując siebie i własne dzieci. Braliśmy wszystkie możliwe nadgodziny i weekendy. Nie wydawaliśmy kasy na zbędne rzeczy, oszczędzaliśmy na całego. We wrześniu zakupiliśmy bilety na 12 grudnia do New Delhi w promocyjnej cenie 860 funtów.
Gdy nadszedł czas wylotu rzuciliśmy pracę i wyruszyliśmy ku przygodzie... więc odpowiadając na pytanie nie mamy urlopu, nie mamy pracy, ale mamy dużo czasu. A ja ten czas wykorzystuję między innymi na rozwijanie swojej firmy w internecie.
Staramy się wydawać możliwie mało, ale wychodzi nam średnio około 150 funtów tygodniowo. W Indiach moglibyśmy wydawać nawet dwa razy mniej, jednak chcemy mieć pewien standard i nie żałować sobie i dzieciom wszelakich dobroci. Dla tych, którzy podróżują bez dzieci budżet tygodniowy można spokojnie zamknąć w 50 funtach tygodniowo na parę.
Słów kilka o natarczywości hindusów. Męczące jest dla Dorotki chodzenie samej po ulicy. Właściwie tyczy się to Rajasthanu, bo tutaj na Goa samotna biała kobieta jest widokiem normalnym i nie przykuwa niczyjej uwagi. W Delhi przy każdym wyjściu, nawet za róg po wodę, od razu przywalali się i proponowali swoje usługi (taxi, biżuteria, oprowadzanie jako przewodnik) a także tysiąc pytań do: skąd jesteś, jak masz na imię, jesteś sama, gdzie idziesz, po co idziesz itp. Szli do momentu, kiedy nie uzyskali jakiejkolwiek odpowiedzi. Dorotka będąc sama na ulicy starała się nie wchodzić z nimi w interakcję oraz ignorować ich zaczepki. I oczywiście główna zasada: nigdy nie wychodzić samej po zmroku.
Natomiast tu na Goa gdy moja żona idzie na plażę sama z dziećmi czasem napatoczy się jakiś koleś albo dwóch, i stają sobie w odległości 10 metrów i patrzą się bezczelnie. Po prostu stoją i się patrzą na białe kobiety w bikini. Jest to trochę krępujące, lecz wystarczy, że maniek pojawi się na plaży i problem szybciutko oddala się szukając innych białasek do oglądania.
Co do filmów, byłoby więcej, lecz przy tutejszym internecie wrzucanie materiału na youtube jest czasochłonne a częste przerwy w dostawie prądu dodatkowo komplikują sprawę.
Wracając do finansów, przykładowe ceny (1zł = 17 rupii)

1kg ziemniaków - 15 do 30 rp
arbuz - 60 rp za sztukę
woda 1l - 15rp
chleb - 15-20rp
posiłek w knajpie - 60 - 150rp
1kg bananów - 30rp
lody w McDonaldzie - 18rp
1kg cukru - 32rp
małe piwo w knajpie - 50rp
batoniki - 5-10rp
proszek do prania (saszetka na około trzy prania) - 10rp
mydło kostka - 5-20rp
saszetka szamponu - 3rp
gąbka do mycia garów - 8rp
pieluchy pampers 16szt - 330rp DROGO

podwózka tuk tukiem - 20-60rp, zależy od długości trasy i pory dnia
wypożyczenie skutera - 250-300rp za dobę
bilet na pociąg na trasie ok 1000km w klasie sleeper - 380rp (ok 22zł)

PS. Kafi, towarzystwo było wyborne, pizza smaczna, a tiramisu jadłem lepsze;P do zobaczenia na plaży:)


>> ZNOWU TAPLANIE SIĘ W MORZU, JEŚLI NIE CHCESZ TEGO OGLĄDAĆ, NIE KLIKAJ! <<

niedziela, 27 stycznia 2013

Zielone Goa - dzień 47

Już prawie 50 dni jesteśmy w Indiach i takie przemyślenie mamy. Zaczynamy nie zauważać egzotyki, staje się ona dla nas codziennością. Dlatego pewnie za bardzo o tym już nie piszemy lub nie filmujemy. Zdaliśmy sobie dziś z tego sprawę podczas naszych plażowych przemyśleń. Tam akurat mamy dużo czasu na rozważania.
Miesiąc spędzony w Rajasthanie ukazał nam pewien obraz Indii. Różni się on znacząco od tego co widzimy tutaj na co dzień. Przez wiele osób Goa nie jest nawet uważane za prawdziwe Indie. My przychylamy się do tej opinii, lecz dotyczy się to tylko rejonu plaży. W głąb tego stanu, chociażby w mieście Margao jest znów hinduski klimat. Chaos, hałas, tłok i gwar.
W Rajasthanie Indie były takie namacalne, tuż przy nas. Każdy chciał dotknąć naszych synków. Tysiące razy słyszeliśmy pytania jak masz na imię, ile masz lat, skąd jesteś itp. Tutaj nikt nas nie torpeduje tego typu pytaniami. Nikt nie chce robić nam zdjęć, takich samych białasów jak my z jedwabistymi dzieciaczkami jest tu na pęczki. No i dobrze.
Jedzenie jest tu pod białasa, wołowinka, wieprzowinka, czego dusza pragnie. Nawet nie trzeba zaznaczać, żeby nie było ostre, hindusi tutaj dobrze o tym wiedzą. Jeśli zamawiamy kurczaka w jakimś sosie, to dostajemy duże, dobrze upieczone kawałki mięsa.
Poza tym miejsce w którym jesteśmy na Goa, jest bardzo czyste, nie ma biedy, są za to wille, ładne samochody na ulicach. Nie ma bezdomnych i żebrzących dzieci. Czasem widać gdzieś jakiś sklecony namiot, w którym ktoś mieszka, lecz jest to naprawdę rzadki widok.
Cała gama barw, niemalże wszystkie kolory tęczy, którymi mienią się sari noszone przez kobiety w Rajasthanie tu zastąpione są przez zwykłe europejskie ciuchy. W miastach Rajasthanu nie mogliśmy się napatrzeć na piękne, wielobarwne sari, turbany i wiele regionalnych strojów.
Na Goa jest soczyście zielono, jest dużo palm, poprzednie widziane przez nas krajobrazy miały pustynny charakter. A nasze ubrania i wszystko inne pokrywała lekka warstwa pyłu.
Na koniec dwa słowa o pogodzie. To miłe, ze od początku naszej podróży nie uświadczyliśmy ani jednej kropli deszczu:)

Ruszamy niebawem na południe to się zacznie odkrywanie nowych części Indii:)

PS. Drogi Czytelniku, czy jest coś o czym chciałbyś, żebyśmy napisali? Może coś ze spraw technicznych, finansowych (ile co kosztuje). Jeśli coś Ciebie interesuje, a o czym w ogóle nie piszemy chętnie przyjrzymy się tematowi z bliska.


>> FILMIK O TYM JAK NIE ZJEDLIŚMY PIZZY <<

sobota, 26 stycznia 2013

Taniec z ogniem - dzień 46

Czy widział ktoś walkę byków? I to w dodatku na plaży? Oj działo się, działo:)
Mamy już z powrotem fajny nocleg i rząd znowu pozwala na wifi uff haha. Mamy zaplanowaną dalszą drogę, znaczy się kupione bilety jak już wspomniałem. Tak więc główki są na chwilę obecną w miarę spokojne.
Dziś cały dzień, centralnie cały dzień od rana do zachodu słońca spędziliśmy na plaży. Przegadaliśmy cały czas z wczoraj poznaną Kasią, która ze swoim facetem Marcinem na jakiś czas zamieszkała tutaj na Goa. Miło tak było wreszcie pogadać z kimś po polsku, bo ze sobą nawzajem to mamy dosyć, bo ile można?;) W międzyczasie trzy krowy zmasakrowały trochę nam nasze stanowisko bo... wyczuły resztki arbuza i pyszne drożdżówki.

Krowia lekcja nr 1 - Nie zostawiać jedzenia na plaży a pozostałości od razu wyrzucać, krowy mają świetny węch.
Krowia lekcja nr 2 - Na krowy wystarczy poklaskać i sobie pójdą, tego dowiedzieliśmy się od Kasi, Dorotka wypróbowała i faktycznie, działa.

Na dzisiejszy wieczór zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie. Mama właściciela, u którego teraz mieszkamy obchodzi swoje 59 urodziny. Przyszło naprawdę dużo gości. Było smaczne jedzenie, a może inaczej: był szwedzki stół uginający się od mis z potrawami. Była przepyszna wołowina, kurczaki w sosie nam nieznanym ale smacznym, coś a'la parowańce ryżowe i inne. Ale najbardziej urzekła nas kompozycja owocowa:


Indie są niesamowite. Zadziwiają nas. Zwykle to hindusi chcą na nas zarobić jak najwięcej, dobrać nam się do... portfela. A tutaj? Właściwie obca nam osoba robi przyjęcie, na którym jesteśmy zachęcani do jedzenia, traktowani super miło. Gdyby nie fakt, że chłopcy byli zmęczeni po całodziennym plażowaniu na pewno zostalibyśmy długo i bawili się świetnie na dancingu;) A tak impreza dla nas skończyła się o 22.
Co było ciekawego oprócz jedzenia? Na pewno pokaz tradycyjnego tańca wykonany przez małe dziewczynki w sari, sztuczne ognie, petardy i główna atrakcja wieczoru: taniec z ogniem. Człowiek, który ruszał się jak kot dał niesamowite show. Magiczne, hipnotyzujące. Słowami tego oddać nie sposób, więc zapraszam do obejrzenia filmiku, polecam tryb pełnoekranowy i maksymalną rozdzielczość. Naprawdę warto zobaczyć co ten człowiek potrafi!!




>> ŻEBY OBEJRZEĆ WALKĘ BYKÓW NA PLAŻY KLIKNIJ TUTAJ <<

piątek, 25 stycznia 2013

Przeprowadzka raz jeszcze - dzień 45

Przy śniadaniu spotkał nas właściciel kwatery ze szczurami. Powiedział, że możemy wrócić do naszego pokoju, bo już pozałatał wszystkie dziury. My byliśmy nastawieni z lekka sceptycznie, ale poszliśmy. I tu czekała nas miła niespodzianka, bo wszystko było elegancko i porządnie zamurowane. Dwa dni temu myśleliśmy, że odwali jakąś fuszerę, ale nie. Do tego mieliśmy już dość użerania się z cwaniakiem internetowym (tym od rządu), to postanowiliśmy powrócić. Ale ale, za straty moralne i fizyczne (przenoszenie plecaka na odległość 30 m w upale) wytargowałem zniżkę 100rp za każdą dobę, czyli teraz płacimy 700rp jeśli to kogoś interesuje:)
Od jakiegoś czasu męczyła mnie myśl, że być w Indiach a nie być w Kerali to grzech. Tyle się naoglądałem przepięknych zdjęć, nasłuchałem relacji, że tam tak pięknie... więc dziś kupiliśmy bilet na pociąg. Za równe dwa tygodnie spadamy na południe do Varkali.
Popołudniową porą poszliśmy na plażę odreagować stresy. Szczury, mrówki, przeprowadzki itp.

>> TU KLIKNIJ ABY OBEJRZEĆ JAK MANIEK ŚPIEWA <<

czwartek, 24 stycznia 2013

Hinduskie ściemy - dzień 44


Teksty hindusów są czasem tak śmieszne, że aż żałosne. Mówi jeden z drugim do mnie takie głupoty, i myślą, że ja białas łykam wszystko jak młody pelikan. O nie nie, ściemę to ja wyczuwam na kilometr.
Wprowadzając się do nowego hotelu upewnialiśmy się kilka razy, czy na pewno jest internet całą dobę.
Na początku zaczęło się niewinnie, bo od awarii, w którą uwierzyłem, bo dlaczego miałbym nie uwierzyć? Czujność włączyła mi się, gdy gościu zaczął nachalnie wysyłać mnie do kafejki internetowej. I tak zaczęły się absurdy...

- Ktoś z rządu miał zaraz przyjść i sprawdzić, dlaczego internet nie działa

- Cały rejon jest teraz pozbawiony internetu, oprócz oczywiście kafejki internetowej. Co z tego, że we wszystkich innych restauracjach i hotelach internet normalnie działa

- Jakaś część instalacji spaliła się i za kilka godzin awaria zostanie naprawiona, ale oczywiście kafejka internetowa jest tuż obok, mogę tam iść jeśli chcę

A na koniec najlepszy tekst, po prostu perełka:
- Rząd zakazał używania wifi (wypowiedziane ściszonym głosem, w konspiracji) oprócz oczywiście kafejek internetowych, w których normalnie można używać wifi

A teraz konkurs: Co hindus chciał osiągnąć? Czy ktoś się domyśla?

***

A na koniec nasze dwa bąble taplające się na całego:)))






>> TU KLIKAMY ABY OBEJRZEĆ NAS:) <<

Blog Roku 2012

W tym roku mamy ambicję zmieścić się w pierwszej 40tce. I wiem jedno. Tego dokonamy na 100%!!! A skąd to wiem? Bo do naszej kategorii zgłosiło się 38 blogów/vlogów hahaha. Jeśli więc komuś nie żal 1.23zł aby na nas zagłosować i tym sposobem dołożyć cegiełkę na cele charytatywne, to zapraszamy. W tym roku zbiórka pieniędzy zostanie przekazana na integracyjno - rehabilitacyjne obozy dla dzieci niepełnosprawnych i z ubogich rodzin.
Techniczne szczegóły, SMS o treści H00030 (te kółka to zera) na numer 7122

Szczury w kuchni - dzień 43

Ech co dzień to przygoda. Tym razem chodzi o szczury. W naszej kuchni... Tak tak, prawdziwe szczury chodzące sobie bezczelnie w nocy po naszym fajnym lokum. Dwa dni temu zgłosiłem problem właścicielowi, koleś nie zrobił nic.
Dziś rano więc szybciutko znaleźliśmy sobie inny hotel i nastąpiła przeprowadzka. Było to o tyle łatwe, że nowe miejsce było oddalone o około 30 metrów, więc nic tylko przenieść nasze bambetle.
Nowe miejsce pokazało swoje oblicze wieczorem. Po powrocie z plaży otwieram drzwi na werandę, a na podłodze czarno od ruszających się punkcików, a dokładnie czerwono. Od wielkich czerwonych mrówek. Chodzą sobie dosłownie wszędzie, po drzwiach, suficie, balustradzie. Szybko pędzę po obsługę hotelu, żeby z tym coś natychmiast zrobili, bo wizyta takiego roju w nocy mogłaby się bardzo źle skończyć. Koleżka przychodzi uzbrojony w spray owadobójczy a mrówki padają jak muchy. Więc jest ok:)
Tej nocy śnią mi się mrówki wielkości szczurów, albo szczury wielkości mrówek. Nie pamiętam dokładnie haha;)
Przemyślenie mam pewne, że kiepski ze mnie reporter filmowy. Były dwie ciekawe sytuacje, najpierw w nocy szczury, a potem wieczorem dużo insektów. W ogóle tego nie sfilmowałem. Nawet mi to do głowy nie przyszło. Wolałem zwalczać problem/niebezpieczeństwo niż zdobyć dobry materiał...

>> TU KLIKAMY, ŻEBY OBEJRZEĆ FILMIK O SZCZURACH I PRZEPROWADZCE <<

środa, 23 stycznia 2013

Na imię mam Słoneczko... - dzień 42

... i w swoim bardzo krótkim życiu zrobiłem już wiele dobrego. Przyszedłem na świat polepszając życie ubogich kobiet w Radżasthanie. To własnie one powołały mnie do życia. Szyjąc, tkając, nadając kształt słodkiego misia. Następnie trafiłem do sklepu gdzie czekałem aż ktoś mnie przygarnie. Cała półka pełna była różnych zabawek, bardzo podobnych do mnie. Pewnego dnia zobaczyłem przez witrynę spacerującą rodzinkę z dwoma chłopakami. Miła kobieta, która pracowała w sklepie pomachała do tej rodzinki. Weszli do środka. Usłyszałem, że młodszy chłopiec ma już przytulankę. Lecz ten starszy jeszcze nie ma, wydawało mi się, że był z tego powodu trochę przygnębiony. I wybierał on różne zabawki, brał do ręki wielbłądy i inne misie. Ale w końcu wybrał mnie! I tak trafiłem w ręce chłopca o imieniu Maks. Chłopiec ten dał mi na imię Słoneczko. Od tej pory nie rozstajemy się ani na moment.

Słoneczko

O co tu chodzi? O fundację, która uczy kobiety z najniższych warstw społecznych wykonywania różnych prac, w tym między innymi szycia, tkactwa i dziergania (chyba dobrze to nazywam?). Fundacja udziela tym kobietom mikro pożyczek i daje im pracę. Stopniowo polepszają swoją stopę życiową. Mogą wyżywić swoje rodziny. Swoje produkty między innymi przytulanki są sprzedawane w specjalnych sklepach przez wolontariuszki z Europy, które pomagają, uczą i organizują całe to przedsięwzięcie.
Wyszukujmy takie miejsca i pomagajmy. Każdy może przyłożyć cegiełkę do czegoś dobrego.

***

PS. Ogromne buziaki dla Dziadka Jerzyka i Dziadka Jacka w Dniu Dziadka. Dużo zdrówka i uśmiechu życzą Maks i Gabryś :)

>> TU KLIKAMY, ŻEBY OBEJRZEĆ FILMIK O TYM, CO PIASEK UMYJE;) <<


poniedziałek, 21 stycznia 2013

Czy Maks zjadł kalmara? - dzień 41

Dziś pomknęliśmy na targ do Canacona. Byliśmy bardzo ciekawi cen warzyw, ryb i krewetek, ponieważ jesteśmy żarłoki. Mając już płytę grzewczą i garnek możemy coś upichcić.
I tak sobie chodzimy po tych straganach. Oglądamy mini rekiny, owoce morza i inne nieznane nam stworzonka. W pewnym momencie jedna sprzedawczyni woła do Maksia i pokazuje mu kalmary. Nie chcemy kupić całej sterty, którą usilnie próbuje nam sprzedać, lecz bierzemy jedną sztukę na próbę. Tak na marginesie dwa lata temu Maksio zajadał się tymi żelkami w Tajlandii i byliśmy bardzo ciekawi czy dalej mu smakują. Ja i Dorotka nie jesteśmy fanami kalmarów.
Idziemy sobie dalej, w pewnym momencie mój wzrok pada na gdaczące kury, tuż obok stoi pan z wagą, stołem i wielkim nożem. Wysyłam dzieci i żonę żeby sobie gdzieś pochodzili. A sam zamawiam jednego kurczaka. Wszystko dzieje się na moich oczach. Dla mnie czyli mieszczucha jest to pasjonujący widok. Dziś na obiad będzie rosół. Świeżości tego mięsa nie mogę podważyć.

 - tato kup mi kraby! to będzie na dzisiaj mój obiad! - krzyczy Maks

 w prawo ryby, w lewo krewetki, na wprost kalmary, a zapach taki, że nie do wiary!

 wór krewetek za 12zł

 czy mnie oczy nie mylą? to chyba mini rekiny...?

 manio wącha zioła:)

pani instruuje Maksia, jak otwiera się muszle, żeby dobrać się do mięska:)


O tym jak wygląda indyjski cheeseburger oraz o gotowaniu kalmara dowiesz się oglądając poniższy film:

>>TU KLIKAMY, ŻEBY OBEJRZEĆ<<

A na koniec tytułowe pytanie: Czy Maks zjadł kalmara?;)


ATAK NA BYKA - dzień 40

Ech... jeszcze mi się ręce trzęsą jak to piszę... oto co się wydarzyło...

Beztrosko bawimy się na plaży, Dorotka akurat zażywa kąpieli w ciepłym morzu arabskim. Ja z dziećmi bawię się w piasku. Kątem oka widzę, jak do naszego koca zbliża się krowa. Mam cichą nadzieję, że przejdzie bokiem i pójdzie sobie dalej. Ale nie, ta krowa podchodzi coraz bliżej, i bliżej, i bliżej. W końcu włazi na nasze stanowisko i zaczyna pyskiem trącać nasz plecak. Wstaję i podchodzę. Przyglądam się uważnie i dociera do mnie świadomość, że to BYK. Przez dobrą chwilę stoję jak te cielę i nie wiem co zrobić. Podbiega Dorotka.
- No zrób że coś! - krzyczy
A ja dalej stoję. Jednak po kilku sekundach biorę klapka do ręki z zamiarem walnięcia byka w tyłek. Szybko jednak dochodzę do wniosku, że to może być całkiem kiepski pomysł. Byk ma takie duże rogi, garb na plecach. A tuż obok są moje dzieci...
- Wodą! - drze się moja żona - polej go wodą!
Byk coraz śmielej poczyna sobie z naszym plecakiem. Pewnie wyczuł jedzenie. Nagle Dorotka chwyta wiaderko z wodą i resztką, która tam została chlusta bykowi w pysk. Chyba zadziałało. Biorę więc te wiaderko i gnam do morza, żeby napełnić je całe. Teraz ja robię chlust bykowi prosto w oczy krzycząc przy tym jak oszalały dzikus. Byk przestraszył się. Ucieka. Jednak do kopyta przyplątał mu się nasz plecak, i targa tym plecakiem przez dobre kilka metrów. Zagrożenie zażegnane. Mimo, że plecak był zamknięty, z bocznej kieszeni wypadł aparat fotograficzny. Nasz jedyny zresztą, który i tak ledwo zipie, bo czasem nie łapie ostrości. A teraz na dodatek cały jest w piasku...
Ale przynajmniej byka już nie ma, to znaczy stoi ze 200 metrów dalej i cały czas się na nas patrzy.
Takie tam, zwyczajne plażowanie...


A oto filmik z dzisiejszego dnia, użyłem innej kamerki, jest obraz HD, trochę się trzęsie, bo akurat... za dużo kawy wypiłem;) I nie, nie filmowałem byka i całej tej akcji, bo ważniejsze od zdobycia dobrego materiału było dla mnie bezpieczeństwo rodziny.

TU KLIKAMY ŻEBY ZOBACZYĆ NASZE PLAŻOWANIE I ARBUZA SZAMANIE


sobota, 19 stycznia 2013

W Margao nie ma kakao - dzień 39

Nie no pewnie jest, tylko tak mi się zrymowało haha;)
Myśmy myśleli, że po przyjeździe na Goa to od razu rzucimy się na plażę i przez tydzień będziemy leżeć plackiem. A tu jest tyle innych rzeczy do zrobienia. Najpierw objechanie okolicy na skuterze, bo my musimy wiedzieć co jest za zakrętem. A na dzisiaj zaplanowaliśmy podróż do oddalonego o 40 km miasta Margao. Tam chcemy znaleźć targ, kupić palnik gazowy albo elektryczny, garnek, patelnię, durszlak, kilka plastikowych talerzyków, kubeczki i tysiąc innych pierdółek. Po co to wszystko? Chcemy pobawić się w dom. W miejscu gdzie teraz mieszkamy są do tego świetne warunki. Oprócz głównego pomieszczenia z łóżkiem i dwóch tarasów tudzież balkonów, mamy drugie z wielkim blatem, zlewozmywakiem i lodówką. Gotując sami oszczędzimy sporo pieniędzy. Drugi powód jest taki, że nie zawsze mamy ochotę żreć ryż i chapati z kolorowymi sosami. Czasem nachodzi nas chęć na jajecznicę z cebulką na masełku:)))
Tak więc co robię dziś rano? Tup tup po skuterek. Cała rodzinka pakuje się na czarną jak piekło hondę. I suniemy przed siebie. Powtórzę się: JAKIE TO CUDOWNE UCZUCIE TAK JECHAĆ!!!
Dojeżdżamy do pobliskiej miejscowości Canacona. Tutaj chcemy się przesiąść do pociągu, gdyż skuterkiem to można sobie popylać po okolicznych pustych drogach, ale nie po głównej szosie gdzie pędzą ciężarówki i autobusy.
Szukamy stacji kolejowej. Jest. Ale pociąg ma spóźnienie, będzie za 3 godziny. Nic to dla nas. Wsiadamy na hondę i szukamy stacji autobusowej. Koniec języka za przewodnika. Jest. Parkujemy rumaka i ładujemy się do busa, który za 25rp za osobę wiezie nas do Margao.
Dzieciaki podczas jazdy ucinają sobie drzemkę, czyli tzw power nap.
Na miejscu ekspresowo załatwiamy wszystkie sprawunki i hyc znów do autobusu:) W drodze powrotnej trafił nam się kierowca idiota-rajdowiec, czasem naprawdę trzeba było się mocno trzymać. Pruł serpentynami jak szalony, ścinał zakręty a samochody z naprzeciwka musiały zjeżdżać na pobocze. Dorotka znów na jakiś czas wyleczyła się z jazdy autobusem:)

nasze chłopaki szykują się do drogi

piątek, 18 stycznia 2013

Plaża, plaża i zgon - dzień 38

Dziś śmigamy sobie skuterem na oddaloną o kilka kilometrów plażę Palolem, ponoć najładniejszą na całym Goa. Jednak my jesteśmy odmiennego zdania, uważamy, że "nasza" plaża czyli Agonda jest dużo fajniejsza, można spotkać krowę, jest kameralna i prawie pusta.
My podobnie jak dzieciaki, padamy na twarz, dobranoc:)


plaża Palolem, Goa, Indie (jakby ktoś nie wiedział gdzie jesteśmy)

po plażowaniu chłopaki padli, dosłownie

czwartek, 17 stycznia 2013

Opaleni "na rolnika" - dzień 37

Czyli po zdjęciu podkoszulki na plaży z daleka ktoś może pomyśleć, że mamy na sobie białe t-shirty. No ale dziś nasz pierwszy plażowy dzień, więc wkrótce to się wyrówna.
Jak nam się jawi plaża Agonda? Ze względu na to, że leżakami słonecznymi to my jesteśmy profesjonalnymi. I co jak co, to na plażach my się znamy. Pozwolę sobie zobrazować: plaża ładna, ale nie powala. Zejście do wody piaszczyste i zero kamieni. Na plaży garstka osób, kilka psów i jedna krowa (albo byk, nie znamy się, my mieszczuchy:) Woda zimnawa, tzn ciepła ale nie taka zupa jaką my lubimy. Nie no, ogólnie super, bardzo się cieszymy, że tu jesteśmy!! Po ponad miesiącu spędzonym w Rajasthanie nadszedł czas na lenistwo i zabawę:)))






Po południu, jak się już tak troszkę poplażowaliśmy, to Gabryś padł ze zmęczenia. A my opracowaliśmy chytry plan. Poszliśmy zrobić rozeznanie ile kosztuje wypożyczenie skutera. Efekt rozeznania? Całe popołudnie jeździliśmy po okolicy z uśmiechem, który nie znikał nam z buziek.
Jeśli ktoś wie, czym jest jazda na dwóch kółkach, to w mig nas zrozumie. Jeśli ktoś nie wie... no cóż, to poczucie wolności, wiatru we włosach, powiew ciepłego otulającego powietrza podczas pędu przed siebie, tak po prostu. Można by próbować to opisać, ale najlepiej samemu spróbować:)

ALE NAJLEPIEJ TO PO PROSTU KLIKNĄĆ TU ABY OBEJRZEĆ FILMIK:)

matki na zdjęciu brak, bo robi zdjęcie, a jak jedzie to siedzi za Gabrysiem


środa, 16 stycznia 2013

Lecimy na GOA! - dzień 36

Wczoraj wieczorem nie było możliwości skorzystania z internetu i w związku z tym poszliśmy wcześnie spać. Przymusowa abstynencja od sieci spowodowała super wyspanie się;)
Słowa te piszę tysiące metrów nad ziemią, za godzinę lądujemy na Goa. Ciekawostką tego lotu jest to, że Gabryś po raz pierwszy w życiu ma swoje miejsce w samolocie. Chłopak tak szybko rośnie, że ma już ponad dwa lata, i sobie siedzi jak hrabia:) Różnica charakterów naszych bąków jest taka, że Maks w wieku Gabrysia nie mógł usiedzieć nawet chwili na miejscu. Trzeba było wyczyniać cuda i cudawianki, naklejki i rysowanki, słowem stawanie na głowie. A Gabryś? Po prostu siedzi spokojnie i przegląda ofertę zabawek w katalogu linii lotniczych IndiGo.
Wróćmy jednak na chwilę do wczorajszego wieczoru. Dorotka z Gabrysiem kładli się już spać. Maksio stwierdził, że burczy mu w brzuszku, więc poszliśmy we dwóch wrzucić coś na ząb. Weszliśmy do restauracji, którą już wcześniej miałem na oku. Wystrój, obsługa naprawdę na wysokim poziomie, a ceny jak z podłego baru. Maksiu zjadł smaczną kolację a mnie naszło pewnie przemyślenie. Trochę mi szkoda, że już stąd wyjeżdżamy. Ahmedabad to jedno z tych miejsc, gdzie od razu poczuliśmy coś w rodzaju pozytywnych wibracji, że to miasto chce dać się poznać i polubić. Nic właściwie nie zobaczyliśmy oprócz szybkiej wizyty nad brzegiem rzeki, żeby obejrzeć wspomniane latawce. Ale przez ten tak krótki czas ludzie okazali nam tyle sympatii, uśmiechu i zainteresowania, że po prostu żal było ruszać w dalszą drogę.

A oto spóźnione zdjęcie z Międzynarodowego Festiwalu Puszczania Latawców. Nie mamy dobrego sprzętu, więc widać około 10% latawców. Przykro nam;)



***

Całonocne poszukiwania fajnej miejscówki przyniosły taki efekt, że z lotniska od razu bierzemy taksówkę na plażę Agonda. W samochodzie chłopaki mieli krótką drzemkę. Dało im to energetycznego kopa na wieczorne bieganie po plaży. Reakcja synków na piach i wodę? Maks super szczęśliwy, tarzał się jak zwierz jakiś, biegał, piszczał, mega szaleństwo. A Gabryś? Płacz, wściekłość, niezadowolenie. Ciągle chciał na ręcę, żeby ktoś go zabrał na neutralny grunt, byle dalej od plaży. No cóż, będzie się musiał chłopak przyzwyczaić, bo jednak trochę tu zabawimy:)
Plażowanie uroczyście uważam za rozpoczęte!

TU KLIKNIJ ABY OBEJRZEĆ ZACHÓD SŁOŃCA NA GOA:)

wtorek, 15 stycznia 2013

Magia Indii... - dzień 35

... choć wedle tradycji ten post powinien nosić tytuł "Szklana pułapka 3", bo dziś znów będziemy tłuc się autobusem. Tym razem na trasie Udaipur - Ahmedabad, planowo 5 godzin, więc raczej bułka z masłem. Ale do rzeczy.
Ech ten research, całą noc czytaliśmy na temat Goa, my zawsze wszystko na ostatnią chwilę. Taki urok Mańka i Dorotki. W rezultacie spaliśmy około dwóch godzin.
6.40, dzwoni budzik. Wypoczęci i z uśmiechem na ustach pakujemy resztę naszych rzeczy i wychodzimy. Dzieciaczki bardzo dzielne, ładnie maszerują do tuk tuka.
Po 15 minutach jesteśmy w miejscu, skąd odjeżdżają autobusy. Podchodzę do kolesia aby potwierdzić uprzednią rezerwację. Ten zerka na nas.
- Ile jedzie osób? - pyta się przybierając ostry ton
- Dwie osoby dorosłe i dwoje dzieci - odpowiadam spokojnie
- Ale tu na bilecie są tylko dwie osoby - gościu kontynuuje
- Wiem, bo kupiłem dwa bilety - stwierdzam
- Ale dzieci nie mają biletu, muszą zapłacić! - koleś robi się coraz bardziej agresywny
- Słucham?! - prawie się wydzieram
- No tak, dzieci muszą zapłacić - pada ponowna odpowiedź
- Przecież dzieci nic nie płacą, one jadą za darmo! - mi już krew się gotuje
- Kto ci tak powiedział?! - pyta ostro?
- Facet, który sprzedał mi bilet - stwierdzam stanowczo i pewnie (nie jest to do końca prawda, ale w takiej chwili nie mogę okazać wahania)
Koleś coś przez chwilę mieli w głowie, lecz moja agresywna postawa skutkuje i po chwili trzymam w ręku bilety. Nie dopłacając ani grosza, a dokładnie rupii. Żeby nie było, że to ja kręce, dzieci ustawowo do piątego roku życia jeżdżą za darmo.
Taki mały nerw z rana lepszy jest niż kawa. Podnosi ciśnienie, zresztą tylko na chwilkę. A facet za ladą zachowuje się jakby nic się nie stało. Bo tak było. Nic się nie stało.
Magia Indii...

***

Jesteśmy już w Ahmedabadzie, temperatura zauważalnie wyższa, powietrze trochę duszne i lepkie. Coś jak przed burzą. Lecz ta burza nigdy nie nadchodzi.
Po zameldowaniu się w hotelu idziemy na mały rekonesans. Łapiemy tuk tuka, żeby zabrał nas na targ, gdzie można kupić jakieś jedzenie. Od słowa do słowa i okazało się, że dziś jest Międzynarodowy Festiwal Puszczania Latawców. No przecież nie może nas tam nie być! Jedziemy:)
A na miejscu, ogromna połać przestrzeni nad brzegiem rzeki, ziemia wyłożona zielonym materiałem. Tłum ludzi, rodziny z dziećmi, przede wszystkim dzieci. Cała masa dzieci uganiających się ze sznurkiem w dłoni próbując wzbić w powietrze swoje papierowo drewniane zabawki.
A my szukamy, gdzie by tu kupić latawiec. Pod murem siedzi mężczyzna i coś majstruje, okazuje się, że on je wyrabia. Podaje nam jeden, my chcemy zapłacić, on nie chce przyjąć pieniędzy. Taki mały wielki gest, robi wrażenie.
Z głośników płynie spokojna muzyka, w powietrzu tańczą setki kolorowych latawców. Nie muszę puszczać jednego z nich, nie muszę spędzać tu wielu godzin. Liczy się ta jedna chwila, w której czuć to coś. Sama obecność tu i teraz jest wystarczająca. Na chwilę przenoszę się do innej krainy.
Magicznej i pięknej.
Magia Indii...

A TU KLIKNIJ ABY OBEJRZEĆ FILMIK O PODRÓŻY DO AHMEDABADU, I O LATAWCACH:)


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Zapięte na ostatni guzik - dzień 34

Wyjazd na Goa zbliża się wielkimi krokami, musimy przyznać, że nie mamy kompletnie nic zaplanowane. Nie wiemy, gdzie będziemy mieszkać, czy na południu, czy na północy i gdzie są jakieś ciekawe miejsca. Wzięliśmy się za to dzisiaj, w końcu pojutrze lecimy i pasowałoby wiedzieć co nie co. Tym bardziej, że jutro będzie trzeci odcinek szklanej pułapki, czyli podróż autobusem do Ahmedabadu, a w autobusie wyjątkowo nie ma wifi haha.
Usiedliśmy sobie w ogrodzie uzbrojeni w laptopa plus wypożyczoną biblię, czyli Lonely Planet. I tak nam zleciało pół dnia. Chłopcy w tym czasie przewalali się po trawie irytując żółwia.
Znaleźć nocleg w Ahmedabadzie (na jedną noc przed wylotem) nie jest takie proste. To znaczy jest proste, ale nie na naszą kieszeń. A jak jest w miarę tanio, to nie ma wolnych pokoi. Więc zostaje nam jechać na żywioł. Co też mamy zamiar uczynić.
Dorotka prosi, żebym napisał coś miłego na zakończenie, ok:

COŚ MIŁEGO

TU KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ ROZMYŚLANIA O KAWIE


niedziela, 13 stycznia 2013

Jedziemy na słoniu! - dzień 33

Po pierwsze, ale nie najważniejsze, szoping ciuchowy uważam za udany, czy słusznie?

taadaam

Dobra, pochwaliłem się. Co dziś robiliśmy? Udaliśmy się na "daleką wyprawę" do ZOO, bo cóż może być lepszego od małpy w klatce, podczas gdy taka sama przeskakuje na wolności na pobliskich drzewach. Tak naprawdę to zoo było żenujące, aż Maks się zapytał:
- Tato, a gdzie są zwierzęta?
Fakt, zwierzaków było kilka na krzyż ale poszliśmy tam z zamiarem posiedzieć na trawce na łonie natury i urządzić sobie mały piknik. Było sympatycznie:)
Po drodze napotkaliśmy wielkiego słonia, nie mogliśmy się powstrzymać. Przejażdżka na słoniu musi być!!

skurczybyk pędził jak szalony


Potem swe kroki skierowaliśmy w kierunku mini stacji kolejowej, skąd odjeżdżała najprawdziwsza na świecie kolejka wąskotorowa:) Maks był zachwycony, Gabrysiowi się przysnęło:)




sobota, 12 stycznia 2013

Krótka lekcja historii - dzień 32


Dziś za cel obraliśmy pobliską świątynię oraz City Palace. Jako, że mieszkamy w starej części miasta te dwa miejsca mamy pod nosem. Właściwie nasz hotel mieści się na tyłach tego wielkiego pałacu, więc głupio byłoby go nie odwiedzić.
Może parę słów o naszej miejscówce. Hotel jest całkiem porządny, z dużym ogrodem, wifi, ciepłą wodą i restauracją na dachu. Można by pomyśleć, że takie miejsce sporo kosztuje. Jednak tu zaskoczę pewnie niejedną osobą, bo nocleg tutaj kosztuje 550 rupi za pokój (czyli ok 30 zł) Hotel jest własnością holenderki, która pilnuje aby było czysto, miło i przyjemnie. Polecamy Kumbha Palace jakby ktoś odwiedzał Udaipur, tylko prosimy się do nas nie przyznawać, bo nasze dzieci robią tu wioskę;)
Kontynuując wątek podróżniczo-turystyczno-zwiedzaniowy podreptaliśmy sobie w kierunku wspomnianej świątyni. Dla ciekawych wiedzy historycznej, została zbudowana ona w roku 1651. Koniec lekcji historii :D


 Jagdish Temple, bo tak nazywa się ta budowla

 naprawdę piękna

imponujące rzeźby

Kolejny na naszej trasie był City Palace. Wejście kosztowało 100 rupii, a pozwolenie na używanie aparatu fotograficznego 200 rupii. Nam szkoda było tych dwóch stówek, więc fotki są takie jakie są:

widok z zewnątrz, tuż przed oddaniem aparatu do depozytu

Pałac od środka prezentował się bardzo ciekawie, mnóstwo zaułków, zakamarków, pełno korytarzy, ze schodkami do góry i na dół i z dołu do góry. I nastęna komnata, i następna, i następna, i następna. I kolejne drzwi, i kolejne drzwi. Było ich tak dużo, że po godzinie szukaliśmy tych z napisem exit.


odzyskaliśmy aparat, Maks wdrapał się na armatę i zanim ochrona go ściągnęła, zdążyliśmy cyknąć fotkę

Po tych wszystkich atrakcjach udaliśmy się coś zjeść. Wspomniałem już, że uwielbiamy restauracje na dachach? Ach te widoki zapierające dech w piersiach. Oto jeden z nich:

wielbłądzie kupy suszą się na słońcu, zagadka: jaki jest tego cel?

Na ufundowanie nagród na razie nas nie stać, jedyne co możemy zapewnić, to gratulacje w komentarzach.


piątek, 11 stycznia 2013

Małe podsumowanie, miesiąc w Rajasthanie - dzień 31

Oj zmieniło się, zmieniło. Nasze podejście. Przesunęła nam się granica tolerancji na brud, syf, hałas, chaos etc.
Jakoś czyściej tu jest ostatnio w tych Indiach, zaraz zaraz, a może to my już nie widzimy tych stert śmieci? Obok ulicy płynie sobie spokojnie rynsztok, no i sobie płynie...
Z drugiej strony nasze podróżowanie ułatwia pora zimowa (ok 24st), bo przy upale 40 stopni śpiewalibyśmy na pewno inaczej.
Co robiliśmy miesiąc temu gdy widzieliśmy krowę na ulicy? Przechodziliśmy na drugą stronę i mijaliśmy ją w bezpiecznej odległości, bo rogi wielkie, bo krowa wielka i taka krowiasta. A teraz? Mijamy krówkę na odległość kilku centymetrów, my niewzruszeni, krówka też.
Tuk tuki pędzą tuż obok nas, ale jakoś tak jakby wolniej. Zrobiło się spokojniej na ulicy. Czyżby?
Ciekawe jak potrafi zmienić się postrzeganie. Nasze. Bo przecież Indie cały czas są takie same.
Wpadliśmy w rytm, w którym każdy znajduje coś dla siebie. Ogarniamy już sprawnie cały ten majdan. Ja mam czas na pracę a dzieci na zabawę.
Ogólnie jesteśmy pozytywnie zaskoczeni. To prawda, że hindusi oszukują, lecz my myśleliśmy, że będzie naprawdę ostro. Przyjechaliśmy do Indii bojowo nastawieni. Ale jak do tej pory spotyka nas dość dużo serdeczności i stosunkowo mało naciągactwa. Czasem też ciężko im oszukiwać, gdyż na większości produktów są nadrukowane ceny. Wydawało nam się, że będą bardziej upierdliwi, że będą męczyć i że będzie ciężko opędzić się od różnej maści sprzedawców. Chociaż nasze doświadczenie to tylko mały kawałek Rajasthanu, nie wiemy jak będzie na Goa albo w Kerali.
Indie to nie jest łatwy kraj do podróżowania. My jesteśmy amatorami. Lecz mogę powiedzieć, że tak trochę, troszeczkę łatwiej nam się tu żyje.

A TU KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ FILM O DREWNIANYM KROKODYLU


Skoki do basenu - dzień 30


Póki co pałace na wodzie, świątynie i inne piękne przybytki Udaipuru muszą poczekać. Okazuje się, że jest tyle ciekawych zajęć, że nie ma czasu zwiedzać;P Oczywiście to nie znaczy, że nie zajrzymy tu i tam. Lecz nie jest to dla nas priorytet. W najbliższych dniach mamy super ambitny plan zobaczyć z bliska pałac na wodzie, ale zobaczymy co z tego wyjdzie:)

A teraz! Jak uszczęśliwić dziecko? Potrzebne są trzy rzeczy:

1. Basenik z wodą
2. Miejsce do rozbiegu
3. Dużo słońca

Oto co nastąpiło, piski były przeokropne haha:))) ze szczęścia ma się rozumieć:) Proszę kliknąć opcję pełny ekran i dać głośniki na fulla, fajny klip, ojeeee:)))







czwartek, 10 stycznia 2013

Rowerki wodne i podwodne - dzień 29

Wjeżdżając do Udaipuru, przez szybę autobusu zauważyliśmy duże rondo a pośrodku staw z kolorowymi rowerkami wodnymi w kształcie łabędzi. Już wtedy wiedzieliśmy, że któregoś dnia tam wrócimy... i dziś nadszedł ten dzień:)
Owe rondo jest pełne atrakcji dla dzieciaków. Oprócz wspomnianych rowerków wodnych są karuzele, można przejechać się na wielbłądzie lub osiołku, zjeść watę cukrową i kupić badziewną zabawkę lub po prostu posiedzieć sobie na trawce.
Wynajęliśmy białego łabędzia na 20 minut (koszt 40 rp = 2,5 złotych). Dla Maksa, który długo na miejscu nie usiedzi to był maksymalny czas. Potem zaczął się nudzić i łazić po chwiejnej łódce. W końcu usłyszeliśmy numer naszego łabędzia i upomnienie. Pan w megafonie kazał Maksowi usiąść na tyłku.









Popołudniu wybraliśmy się na poszukiwanie marketu. Kończą nam się pieluszki dla Gabrysia, poza tym nigdzie w naszej okolicy nie możemy dostać płatków do mleka. Znalazłem w internecie centrum handlowe i tam też się udaliśmy. Jeszcze nie doszliśmy do środka jak Maksiu znów zapiszczał ze szczęścia - TRAMPOLINA!!!




Kolejny dzień rewelacyjnie spędzony. Jesteśmy mile zaskoczeni, że wokół jest tyle atrakcji dla dzieciaków. Wieczorem wracaliśmy do hotelu najlepszym, najbardziej wypasionym tuk tukiem! Zamiast półki z tyłu na bagaże miał wielkie głośniki, wszędzie mrugały światełka i grała głośno muzyka. Takiego tuningu jeszcze nie widzieliśmy! Jeżdżąca dyskoteka. I tak sobie pędziliśmy przez miasto... Chcesz zobaczyć jak? Koniecznie kliknij na link do filmu poniżej:)

O TU, TU KLIKAMY:) I WESOŁO OGLĄDAMY:)


Nasz przyjaciel żółw - dzień 28

Chodzi żółw i mocno tupie
Zaraz schowa się w d... skorupie:)
O naszym nowym przyjacielu
Nie napiszę dziś słów wielu


 jeden z tych spokojnych dni, dać dzieciom kredki i blok rysunkowy, i spokój na 20 minut zapewniony

rysowanie międzynarodowe

Ot jak widać leniwy dzień, rysowanie, malowanie, zabawa z żółwiem, przewalanie się po trawie. Czyli tak powinny wyglądać porządne wakacje. No prawie. Tylko jeszcze plaży brakuje nam do szczęścia. Ale dzieciom chyba bardziej. Tutaj w Rajasthanie temperatura w nocy spada do kilku stopni, trzeba się w koce czasem zawijać. A tam kilkaset kilometrów na południe, na Goa jest 34 stopnie...
A ja się pytam, gdzie są te drinki z palemką?? Retorycznie.

no i tradycyjnie filmik:

TU KLIKAMY, ŻEBY OBEJRZEĆ FILMIK O ŻÓŁWIU I NIE TYLKO:)


wtorek, 8 stycznia 2013

Kolejką na Gubałówkę - dzień 27


Podczas wczorajszej kolacji na dachu naszego hotelu, rozglądaliśmy się, aj lubimy te restauracje na dachach, świetny patent swoją drogą. No i tak rozglądaliśmy się po okolicy i wzrok nasz padł na górę w oddali. Jeden z pracowników hotelu poinformował nas, że tam na szczycie jest świątynia do której można dojechać kolejką linową. Oto super pomysł na spędzenie dnia!
Jednak przed wycieczką postanowiliśmy zjeść mały lunch, oczywiście na dachu. Wybraliśmy hotel obok celem sprawdzenia co mają w menu i jakie ceny. Nie wiedzieliśmy, że grasują tam małpy olbrzymy, które tylko czyhają, żeby porwać coś z talerza.


oto ja staczam walkę z wredną małpą, a Maks dzielnie pomaga, uff udało się:)

jedziemy na szczyt, wersja dla leniuszków

 z góry rozpościera się ładny widoczek, w oddali pałac na wodzie, nasz następny cel

 świątynia na szczycie (nazwy nie pamiętam, nie chce mi się szukać)

pan w świątyni zbiera datki, zgadnijcie, daliśmy czy nie?;)

 schodzimy już pieszo, można zwrócić uwagę na nasze nowiutkie, wyczesane koszulki (jakby ktoś pytał to Dorotka sobie nie kupiła bo jej szkoda było kasy)

na dole plac zabaw, i najdziwniejsza zjeżdżalnia EVER, wszystko niby normalne a jednak nie, zamiast śliskiej metalowej rynny, tutaj są WAŁKI, a dzieciaki jadąc w dół śmiesznie podskakują telepiąc się, ciekawe ciekawe:)



poniedziałek, 7 stycznia 2013

Szklana pułapka 2 - dzień 26

Pozwolę sam siebie zacytować:

"Wysiadamy na miejscu. Po ponad 8 godzinach telepania. Mamy dość. Autobusem nigdy kurde więcej..."

I co? Właśnie bujamy się cały dzień. Szklana pułapka 2 normalnie. Choć nie czuję się jak Bruce Willis, no może trochę;) Nie mieliśmy wyjścia. Bilety na pociąg wiadomo, trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Ale powiem szczerze, że jest nawet całkiem wygodnie. Kupiliśmy miejsce podwójne do leżenia na pięterku. Dużo przestrzeni na naszą rodzinkę, lekko buja, lecz dajemy radę. Kierowca o dziwo nie ma zacięcia rajdowego. Za oknem przewijają się widoczki całkiem ładne, krów pod dostatkiem. Aż się wszyscy zdrzemnęliśmy. I tak 7 godzin minęło znośnie. Do Udaipur dojechaliśmy mało wymięci. Hotel, który znaleźliśmy w internecie, jest schowany w ogrodzie, na uboczu na tyłach wielkiego pałacu. Cisza i spokój, czyli coś, co w Indiach jest na wagę złota;)

***

Może krótkie podsumowanie ostatnich paru dni. Jodhpur to najlepsza miejscówka jak dotąd, trochę za sprawą noclegu i jego umiejscowienia. Gopal Guesthouse znajduje się w pobliżu Clock Tower. A stąd można sobie elegancko chodzić tu i tam. Dwie minuty spacerkiem i jesteśmy na lokalnym targu, a tu można kupić czego dusza zapragnie. Ceny są tak niskie, że aż głupio się targować. Niejednokrotnie przekonałem się na własnej skórze o hinduskich oszustwach, a tutaj naprawdę nikt nigdy nas nie okłamywał, nie wyłudzał kasy, nie okradał. Zawsze sprawdzałem wydawaną resztę w sklepie i nigdy się nie zdarzyła "przypadkowa" pomyłka. A już jesteśmy nieźle przewrażliwieni po ich wcześniejszych wyczynach. Tu ludzie są naprawdę mili, sympatyczni i pomocni. Może nasza sytuacja jest trochę inna ze względu na to, że my w danym miejscu zostajemy dłużej niż przeciętny turysta. Przeciętny, jeśli można tak w ogóle powiedzieć nocuje w hotelu noc, czasem dwie i rusza dalej. A my jednak spoufalamy się trochę z ludźmi. Poza tym sprawę ułatwia fakt, że podróżujemy z dziećmi. Zawsze dostają darmowe banany;) Choć z drugiej strony w innych miejscach też byliśmy dłużej i też z dziećmi, a przy każdym rachunku było dopisane coś ekstra, lub ciężko było wyegzekwować resztę. Już sam nie wiem...
Gopal Guesthouse jest prowadzony przez przesympatyczną rodzinkę. Robią bardzo dobre jedzenie specjalnie pod swoich gości. Wołali nas do kuchni, żebyśmy sprawdzili czy jest dobrze doprawione. Byli bardzo otwarci na nasze sugestie. Oprócz tego mieliśmy czasem chwilę oddechu od naszych bacho... kochanych dzieci, bo zawsze znalazła się niania ochotniczka, najczęściej płci męskiej (ciekawa sprawa). Na koniec jeszcze dodam, że jak przyszło do płacenia za nocleg (wyszło 8 nocek) to właściciel dał nam sporą zniżkę. A następnego dnia przed świtem gdy wyruszaliśmy w dalszą drogę narobili nam naleśników z czekoladą, żeby chłopcy mieli na śniadanie do autobusu. Naprawdę mili ludzie!

A TU KLIKNIJ ŻEBY ZOBACZYĆ FILMIK O TYM, JAK JEDZIEMY DO UDAIPURU, CHRUM CHRUM

niedziela, 6 stycznia 2013

Maniek wieśniak - dzień 25

Zawsze jakoś tak miałem poczucie, że inni spotykani przez nas turyści, podróżnicy (zwał jak zwał, jeden pies) jakoś tak fajnie wyglądają. Mają zwiewne luźne ciuchy, spodnie typu alibaba, wielokolorowe zwiewne koszule. Barwne szale przewieszone niedbale. Do tego torba na ramię. A ja tak całkiem zwyczajnie. I że ja też chciałbym tak jakoś FAJNIE wyglądać. Mieć takie luźne ciuchy, torbę na ramieniu i tak się przechadzać po okolicy haha. Z zamiarem obkupienia się wyszedłem na targ. Bo tu w Jodhpur ceny są tak niskie, że aż głupio się targować.
No i zaczęło się przymierzanie... już po kilku minutach Dorotka złapała nerw i stwierdziła, że nigdy więcej ze mną nie idzie na zakupy. A ja kurde co mam powiedzieć? Sami oceńcie, czy wyglądam jak podróżnik z prawdziwego zdarzenia, czy po prostu jak idiota i wieśniak?

TU KONIECZNIE KLIKNIJ JEŚLI CHCESZ ZOBACZYĆ RELACJĘ Z SZOPINGU :)


BEZ KOMENTARZA