wtorek, 30 marca 2010

Wielkie plany - Dzien 75

Nie martwimy sie o dzien powszedni, nie martwimy sie o powrot do poprzedniej rzeczywistosci, choc wiemy, ze latwo nie bedzie. Zastanawiamy sie za to, gdzie pojechac nastepnym razem. Snujemy wielkie plany, Ameryka Poludniowa, Australia, czy moze USA? Czy jechac dookola swiata czy skupic sie lepiej na jednym miejscu? Myslenie o tym zajmuje nam cale godziny i cale dnie. Jest tylko jeden maly szkopul, potrzebujemy ladnych paru miesiecy, zeby zarobic na to wszystko pieniadze:)
A moze...
"Wyginam smialo cialo!
 Wyginam smialo cialo!
 Dla mnie to, malo!"
...czyli kierunek Madagaskar:)

niedziela, 28 marca 2010

Marszem przed siebie - Dzien 74

Od dwoch dni pada sobie czasem deszcz, jest duzo chmur, wiec postanowilismy sie troszke zaktywizowac, bo ile mozna lezec na plazy i nic nie robic? (oj mozna mozna hehe;). Plan jest taki, ze idziemy pieszo do niedaleko polozonych wodospadow. Ledwo co wychodzimy a tu juz sciana deszczu. Czekamy prawie pol godziny gdzies przy sklepie pod dachem. Dobra, zelzalo troche wiec idziemy dalej. Wypogodzilo sie, maszerujemy dziarsko poboczem. Znaki mowia, ze do celu 6.6km. Ha, coz to dla nas. Po drodze wstepujemy na maly lunch;) a Maksio w tak zwanym miedzyczasie przycina z lekka komara w nosidle. Kierujemy swe kroki do pierwszego wodospadu, ale znow lapie nas deszcz, przeczekujemy ulewe w przydroznym barze popijajac sprite, Maksio bawi sie z kotem:) Nie chce nam sie juz isc do tego malego wodospadu, poza tym kobieta z baru mowi, ze to niewarte zachodu, ze to maly wodospad jest i nieciekawy, i ze wszyscy tam jada ze wzgledu na odbywajace sie pokazy zwierzat. A ze nas to nie kreci wracamy do glownej drogi i idziemy w strone wodospadu nr 2, ma on jakas nazwe po tajsku ale jej nie pamietam. Po prostu na znakach drogowych jest "Waterfall 2". Po drodze Synek nasz po raz pierwszy w zyciu glaszcze slonia:) Nie korzystamy z przejazdzki na tym wielkim ssaku, raz juz to przerabialismy. Nie robimy sobie rowniez fotki pt: "Ja karmie butelka z mlekiem malego tygryska". Biedne wyglodzone tygrysiatko co chwila odrywane jest od butelki z mlekiem ku uciesze turystow. Nie rozumiemy tego, gdzie tu powod do radosci? Przykre bardzo...
Nastepnie 20 minut marszu pod gore i oczom naszym ukazuje sie spadajaca na glazy woda w kolorze zoltym, fajne to, ale malo imponujace (a moze my juz jestesmy tak zepsuci?). Nie ma porownania nawet z pieknymi wodospadami Erawan.
Wracamy juz nie pieszo tylko lapiemy taryfe na glownej drodze. Super spedzony dzien:) Lubimy sobie czasem polazic:)

Walizkowi placa wiecej - Dzien 73

Zaobserwowalismy ciekawa zaleznosc. To ile placisz za pokoj w hotelu zalezy od tego jak wygladasz. Klient podchodzac do recepcji jest juz wyceniony. My zawsze chyba wygladamy skromnie;) Stare wytarte plecaki, rezklekotany juz wozek, zuzyte ubrania, no i na piechote popylamy. Co innego jak pod recepcje zajedzie taksowka a z niej wysiadzie ladna para, w ladnych ciuszkach ciagnac za soba walizki... Rezultat jest taki, ze dla nas cena za pokoj z klimatyzacja to 500B, a dla walizkowca 700B, nawiasem mowiac teraz placimy 280 zamiast 350 (tylko wiatrak, nam klima nie potrzebna), bo dluzej zostajemy. W Wietnamie podobnie, dla nas cena 10 dolarow (9 przy tygodniowym pobycie), a dla walizkowca rozmowa zaczynala sie od 15 dolarow. W biurach podrozy tak samo, cena wycieczki, biletu autobusowego czy czegokolwiek innego zalezy od wygladu. Taka po prostu ciekawostka. Takze ludzie przebierac sie w lachmany! Azja bedzie wtedy jeszcze tansza;) No i targowac sie, zawsze, wszedzie i o wszystko:)

Duzy chlopak jestem, sikam! - Dzien 72

Otoz to! Maksio wiekszosc czasu biega w samych spodenkach, bez pieluchy. Raz na jakis czas sciaga gacie, wystawia siuraka i siusia, wolajac przy tym "siisii!". Potem zaklada sam spodenki i usmiecha sie szeroko. Tak tak, pojetny nasz Synek jest. Nie ma jeszcze wyczucia chwili i miejsca, na przyklad wczoraj zrobil to w restauracji, szczescie, zeby bylo to na otwartym powietrzu...:) W pokoju na lozku tez potrafi zrobic fontanne:) Ale juz wie co robi i wie gdzie powinno sie sikac, bo jak zapytam sie go:
- Maksiu, a gdzie sie robi sisi?
- Tam! - Odpowiada pokazujac na kibelek.

czwartek, 25 marca 2010

Zaufaj dziecku swemu - Dzien 71

Dzis uwaga, przynudzam bardziej niz zwykle;)
Jestesmy poczatkujacymi rodzicami. Staramy sie obserwowac uwaznie swoje dziecko. Staramy sie nie byc nadopiekunczy, rownoczesnie zapewniajac Synkowi naszemu wszystko, czego wedlug nas potrzebuje do szczesliwego zycia. Pisze wedlug nas, bo kazdy czlowiek ma inna skale poczucia bezpieczenstwa. Zaobserwowalismy pewne zaleznosci. Na przyklad Maks przez pewien okres chcial codziennie rano jesc na sniadanie jajka, nawet zaczelo nas to niepokoic, teraz wiemy, ze wtedy pil malo mleka i jogurtow. Teraz codziennie pije mleko i jaja nawet nie tknie, no moze czasem na smaczka. Bylo to po prostu zapotrzebowanie organizmu na nabial. Codziennie jadl pomidory i ogorki, gdy brakowalo owocow. Teraz owocow jest az nadmiar i na warzywa juz sie nie rzuca. Obecnie jest bardzo goraco i sam wchodzi do wody, zeby sie schlodzic a pozniej szuka cienia. Tak wiec warto chyba zaufac swojemu dziecku i wsluchac sie w jego potrzeby. Nie wciskac mu nic na sile, nie zmuszac. Zaufac jego instynktowi. Nie mowie tu rzecz jasna o piecio-latku, ktory chce jest chipsy, pic cole i ogladac telewizje do polnocy, bo to przegiecie w druga strone. Pewna doza dyscypliny musi byc. Jak to powiedziala nam lekarka: do pierwszego roku zycia rozpieszczac, pozniej powoli zaczac wychowywac. I chyba cos w tym jest.
PS. Dostep do sieci mamy teraz dosc ograniczony, wiec posty beda prawdopodobnie pojawialy sie z pewnym opoznieniem, za niedogodnosci przepraszam:)

"Dobra suczka, dobra" - Dzien 70

Powszechnym dosc widokiem tutaj jest starszy bialy pan i towarzyszaca mu tajka w wieku jego wnuczki. Co robia w nocy to nie moja sprawa:) ale w dzien leza na kocyku na plazy w cieniu palmy. Ciemnoskora towarzyszka trzyma glowe na kolanach pana, a pan czule ja glaszcze. Az cisnie sie na usta: "dobra suczka, dobra". Pary takie lacza sie w inne pary tzn dwoch panow i dwie dziewczyny. Zeby panowie mieli o czym rozmawiac:) Sporo tu rowniez barow i restauracji prowadzonych przez usmiechnietych siwych europejczykow. W prowadzeniu interesu pomaga zona tajka a mieszane dziecko biega tu i tam. Przyjemna jesien zycia. Wszyscy dookola sie znaja i odwiedzaja sie wzajemnie. U jednego sniadanko, u innego obiad a u trzeciego wieczorne piwko. Towarzystwo wzajemnej adoracji. I to nie sa biznesy dla wielkich pieniedzy. To jest tak zeby spokojnie, bez nerwow i z usmiechem przezyc nastepny sloneczny dzien.

"Slonce, swieci nad nami... - Dzien 69

... i ogrzewa nasze nagie ciala promieniami." Jak to niegdys spiewano:) Cale dnie spedzamy na plazy, opalamy sie, plywamy w cieplej wodzie, bawimy sie w piasku, jemy smakolyki a potem spimy smacznie. Nasz pokoj ma wyjscie na piekny ogrod w ktorym to Maksio biega sobie radosnie. Baju baju jestem w raju. Chloniemy kazdy dzien jak tylko sie da, bo wiemy ze gdzies tam istnieje nieuchronnosc powrotu...

poniedziałek, 22 marca 2010

Nasze wakacje - Dzien 68

To wlasnie robimy teraz calymi dniami:)))





niebo w gebie:)



lody na kolacje;)







nie chcialo nam sie kopac codziennie dolka, wiec kupilismy basenik:)

rodzinka w komplecie:)





Maksio polubil fale:)

ogrod a tuz obok nasz pokoj, dla Maksia super:)



niedziela, 21 marca 2010

Wierszyk - Dzien 67

Ta rodzinka jest wesola
Matka lata ciagle gola
Ojciec z synem pruje fale
Bawiac sie doskonale

Kokos, arbuz i ananas
To pysznosci wlasnie dla nas
Melon, banan i papaya
Tych owocow cala zgraja

Zamki z piasku budujemy
Pozniej lody pyszne jemy
Slonko w dzien przecudnie swieci
A w nocy... rodzice robia dzieci

Duza kradziez, mala sprawa
Szkola zycia i zaprawa
Teraz troszke wiecej wiemy
Mniej pieniedzy wydajemy

I tak dni mijaja boskie
Nasze zycie jest beztroskie
Oby tak bywalo codzien
Tak by kazdy zyczyl sobie

sobota, 20 marca 2010

Zabawa na plazy - Dzien 66

Klamka zapadla... Bilety kupione... Wracamy 6 maja 2010...

Ale narazie mamy w planie przez miesiac wylegiwac sie na plazy, a co:)

Rajska wyspa, Koh Samui - Dzien 65

Oswajamy sie juz troche z tym, co sie stalo. Analizujemy na tysiac sposobow, kiedy to sie moglo stac i juz chyba wiemy. Z plecaka glownego (ktory byl w luku), z wewnetrznej kieszeni zginely papierosy. Musialo sie to stac, gdy jechalismy autobusem. Okolo polnocy koles z obslugi chodzil i zaslanial dokladnie wszystkie firanki, zeby pozniej bylo ciemno i przy okazji obczajal co kto ma i gdzie. Poza tym pamietamy, ze autobus ten zatrzymywal sie dosc czesto bez widocznego powodu, teraz wiemy, ze bylo to pozbywanie sie fantow, zeby w razie czego nie mozna bylo nic udowodnic. Na pewno nie tylko nam cos zginelo. Niech to bedzie przestroga dla osob podrozujacych w ten sposob. Pilnujcie dobrze swoich rzeczy...
Jestesmy jak wiadomo na wyspie Koh Samui, poczatkowo udalismy sie na plaze Chewang, ale po przejsciu sie po wielu hotelach i guesthousach okazalo sie, ze ceny zaczynaly sie od 600-800B, a to nie jest na nasza kieszen. Szybko wiec ewakuowalismy sie na pobliska Lamai Beach, czyli dokladnie tam, gdzie bylismy trzy lata temu. Spacerek po okolicy i prosze bardzo, elegancki pokoik za 300B. Z ciekawosci i z lezka w oku poszlismy zobaczyc, czy stoja bungalowy na plazy w Coconut Resort, gdzie spalismy niegdys my:) Otoz stoja i maja sie dobrze, przez ten czas zmienila sie tylko cena, z 300B na 800B. W ogole rozroslo sie tutaj wszystko, juz nie jest tak spokojnie, wiecej tu ludzi. Tam, gdzie bylo szczere pole i rosly palmy teraz stoja hotele, bary i restauracje.
Zeby nie bylo watpliwosci, jest to cudna rajska wyspa. Sa palmy, jest duzo slonca, bialy piasek i ciepla woda:))) Podoba nam sie tu bardzo:)))
Jesli chodzi o Maksia to jestesmy przeszczesliwi, je ogromne ilosci wszystkiego. Jest zdrowiutki. Przesypia spokojnie jak niemowle cala noc. Ma juz unormowane pory drzemek, spacerow, posilkow itp. Biega wszedzie jak szalony. Chyba wyczuwa tez nasze szczescie i spokoj, bo od czasu przylotu do cieplej Tajlandii ciagle sie smieje:) Wiec jest super:)))

piątek, 19 marca 2010

Podroze ksztalca... - Dzien 64

... i to czasem bardzo bolesnie. Zostalismy okradzeni, nie wiemy jak i kiedy zginela nam pokazna ilosc gotowki i moja karta platnicza. Duzo sie jeszcze musimy nauczyc, jestesmy amatorami pelna geba. Glownie to moja wina. Trzymalem wiele waznych rzeczy w jednym miejscu, szczescie w nieszczesciu, ze dalej mamy paszporty... Zorientowalismy sie kiedy trzeba bylo zaplacic za pokoj, przetrzepalismy wszystkie bagaze po sto razy, myslac, ze kase wsadzilismy w inne miejsce. Potem szybko telefon do banku, zeby zablokowac karte. Mamy wiecej szczescia niz rozumu, bo nikt nie zrobil zakupow za nasze pieniadze. Teraz musimy sie ogarnac, przemyslec nasz budzet i date powrotu. W ogole to w ostatnich dniach doszlismy do wniosku, ze popelniamy mase bledow. Na przyklad sporym problemem jest dla nas kupowanie biletow lotniczych. Chcemy kupic tanio, wiec kupujemy duzo wczesniej, potem okazuje sie, ze jednak nie lecimy albo chcemy kiedy indziej, a w Air Asia ten bilet przepada. Na przyklad miesiac temu kupilismy lot na Sumatre, teraz wiemy, ze nie polecimy bo po pierwsze malo cywilizacji, dziecka tam nie zabierzemy - doswiadczenie po Wietnamie. Po drugie nie starczy nam na to pieniedzy, teraz tym bardziej. Przykladow mozna by mnozyc. Zle gospodarujemy pieniedzmi, nie mamy ustalonego zelaznego budzetu na kazdy dzien. A teraz jeszcze ta kradziez. Musimy byc bardziej pokorni... Wniosek jest taki, ze przez nasze niedoswiadczenie tracimy pieniadze na wiele sposobow. Wiec spodziewajcie sie nas Kochani predzej niz pozniej;)
Nastepna wyprawa bedzie zupelnie inaczej przemyslana. Nastepna tzn dookola swiata, bo apetyt rosnie w miare jedzenia:)

Tramwaj wodny - Dzien 63

Wczoraj wieczorem kupilismy transport na wyspe Koh Samui, wiec dzis wieczorem autobus nocny zabierze nas w te rajskie miejsce, ktorym to zachwycalismy sie rowne trzy lata temu.
Krecimy sie troche po Khao San Road. Patrzymy na mape i dochodzimy do wniosku, ze fajnie byloby zobaczyc Bangkok od innej strony, lapiemy wiec na przystanku na rzece tramwaj wodny. Niezle buja, lodka plynie szybko, za kilka stacji wysiadamy. Nagle zbieraja sie nad nami ciemne chmury i zaczyna padac deszcz, ale jak! Sciana wody! Ulewe przeczekujemy jedzac pyszna zupe. Ciekawa sprawa ta lodka, zupelnie jak autobus czy metro, tyle ze na wodzie. Na przystankach sa mapy, normalnie narysowane przystanki. Lodki maja kolor flagi w zaleznosci od tego, na ktorych stacjach sie zatrzymuja.
Odbieramy nasze 6.5kg prania, pakujemy plecaki i w droge:)

wtorek, 16 marca 2010

Jak u siebie:) - Dzien 62

- Maniek patrz jaka piekna pogoda, slonce swieci! - Zachwyca sie Dorotka wygladajac przez okno samolotu
- Kochanie, lecimy nad chmurami... - Odrzeklem
Humory nam dopisuja. Lecimy wypasionymi liniami Thai. Szczerze powiedziawszy to obawialismy sie troche, ze zostalismy calkowicie zrobieni w konia, dlaczego? Juz wyjasniam. Sprawdzalismy wczoraj Air Asia, cena w sumie 400$, nie dalo sie kupic, bo do odlotu mniej niz 24 godziny, super, jak zwykle mamy refleks. Sprawdzamy wiec wszystkie mozliwe polaczenia Hanoi-Bangkok, nic nie ma. Zostaje jeszcze drogie Thai za 900$, to juz poza naszym zasiegiem. Ide do recepcji, bo tam tez mozna rezerwowac bilety. Co sie okazuje? Ze za 140$ od osoby mozemy jutro leciec wlasnie Thai. Skad oni maja takie ceny? I wszyscy pokolei na tym zarabiaja tzn linie lotnicze, agencja podrozy i hotel. Jedna  wielka szara strefa. W ogole w Wietnamie trzeba wylaczyc logiczne myslenie. No wiec bylo rano, bilety mialy byc na okolo 1 po poludniu, ok. Do zaplaty 140$ x 2 plus 14$ oplata za dziecko. Bilety byly o 6 wieczorem a oplata za dziecko wzrosla do 45$. Przetrzymali nas caly dzien zebysmy nie mieli innej opcji i zakrzykneli sobie z usmiechem na ustach wiecej kasy. No bo przeciez jestem chodzacym bankomatem i dolary spadaja mi z nieba, wiec moge dac wiecej, prawda? Och coz to dla mnie... Trzymam swoje wkurwienie na wodzy, bo chce jak najszybciej stad spadac, usmiecham sie do tego zachlannego na kase patafiana plci zenskiej myslac "wsadz sobie te dolary w dupe, nigdy tu nie wrocimy". Ciagle jednak dalej weszylismy podstep, ze te bilety to jakas wypucha jest. Nasze watpliwosci rozwialy sie gdy dzis rano przeszlismy check-in.
Dobra, ale to juz bylo... Wietnam to rozdzial dla nas zamkniety, teraz jest 12.30 i samolot podchodzi do ladowania, troche ponad poltorej godziny lotu i zaraz bedzie przeskok z 18st w Hanoi do 36st w Bangkoku:)
...
Jestesmy juz na miejscu! Huraaa! Oczywiscie w okolicy Khao San Road. Zar leje sie z nieba, wszyscy wlacznie z Maksiem rzucamy sie na swieze i zimne arbuzy, truskawki, papaja oraz ananasy. Na obiad ryz z kurczakiem i warzywami, pozniej znowu rozne przekaski, szaszlyczki drobiowe robione na poczekaniu. I znow niebo w gebie:))) Najbardziej cieszylo nas to, ze Maksio je wszystko jak szalony. Musimy teraz troche tego gada podtuczyc:)
Z tego podniecenia (i z potrzeby oddania wszyskich rzeczy do pralni dzieki wietnamskiej wilgoci) stalem sie pol-choinka, kupilem t-shirt z wielka zolta usmiechnieta morda i napisem MR. HAPPY. Oddaje to calkowicie jak sie teraz czujemy. Bo czujemy sie tu jak u siebie:)

poniedziałek, 15 marca 2010

Spadamy stad - Dzien 61

A jednak, nie wytrzymamy tu. Kupilismy bilety lotnicze do Bangkoku.W ruch poszla rezerwa na czarna godzine. Tak wiec jutro lecimy o 300 dolcow lzejsi tam, gdzie wiemy ze nam jest dobrze:)

Zagubieni, co zrobic? - Dzien 60

Dojechalismy do Hanoi przed 4 rano, idziemy do hotelu, ktory wiemy ze jest tuz obok stacji. Oczywiscie wszystko pozamykane na trylion spustow. Dzwonie dzyn dzyn. Wychodzi zaspany koles otwierajac stalowe zaluzje i odsuwajac kraty. Pytamy o cene pokoju. Trzy minuty drapie sie po glowie i mowi 18 dolarow. Super bo tydzien temu kosztowalo to 8 dolarow i tyle mozemy dac. Facet chce 18, to my idziemy 5 metrow dalej. Dzwonie dzyn dzyn, koles wystawia glowe z balkonu ponad nami i zaczyna gatke z taksowkarzem, ktory stoi akurat na ulicy, bo po co ma zejsc do nas albo powiedziec cokolwiek do nas. Kpina jakas. Idziemy 10 metrow dalej. Dzwonie dzyn dzyn, wielkie stalowe zaluzje otwieraja sie i kraty. Pytam o cene, koles mysli i mysli, po chwili zaczyna rozmowe ze swoim kolega, ktory jest w srodku. Mowi 14 dolarow. Dobra. W dupe. Niech mu bedzie. Nie bedziemy sie wloczyc po nocy.
...
Wstalismy wszyscy okolo 9, szybkie wymeldowanie - byl kto inny w recepcji, wiec ja mowie, ze mialo byc do zaplaty 10 dolarow, kobieta cos tam mruczy ale chyba jestem wiarygodny w swojej prawdomownosci wiec placimy dyche, haha.
Sniadanie a potem wloczega po Old Quarter w poszukiwaniu hotelu. Znalezlismy sie chyba w troche drozszej okolicy, bo hotele sa w przedziale 20-35 dolarow, znajdujemy za 20, "Hanoi Golden Plaza Hotel", sniadanie, internet w cenie. Mila profesjonalna obsluga, CZYSTO, polecamy.
Generalnie mamy problem, bo nie chcemy tu juz byc, wiec kombinujemy jak tu stad wyjechac do Tajlandii, bilety lotnicze drogie. Myslimy wiec o drodze ladowej przez Laos, podroz do Wientian trwalaby 25 godzin, pozniej jeszcze cala polnocna Tajlandia do zjechania. Czyli wiele dni w podrozy. Z Maksiem jest to malo realne, zameczylibysmy dziecko i siebie...
Chcialbym aby bylo jasne, ze teraz patrzymy na nasz podrozniczy swiat z perspektywy rodzicow. Gdybysmy sami paletali sie z plecakami po Wietnamie pewnie byloby smiesznie. Mozna byloby spac i jesc byle gdzie. Napilibysmy sie bimberku ryzowego i ten szary swiat nabralby zupelnie innych kolorow. I zupelnie inaczej bysmy odbierali rzeczywistosc. Ale mamy ze soba malego Mikiego, i musimy zapewnic mu wszystko, co dla niego jest najlepsze. A w tym kraju nie jest to latwe. Swiezy owoc jest tu luksusem a nie standardem, miesa boimy sie jesc, bo jest nieswieze, twarde i niedogotowane. Maks chudnie w oczach. Je malo, bo co ma jesc!? Nie ma gdzie wybiegac sie nasz Synek.
Bijac sie z myslami idziemy spac, jutro jeszcze przemyslimy wszystko na spokojnie.

sobota, 13 marca 2010

Zegnajcie gory Wietnamu - Dzien 59

Po pierwsze i najwazniejsze Maksio juz lepiej, przespal 13 godzin w nocy. My czujemy sie tez ok, wiec wedlug wczesniejszych zalozen jedziemy dalej.
Przed podroza chcialem zjesc zupe, nie wiem czy to moja uprzedzona psychika plata mi juz figle, ale ta zupa smierdziala tak, jak smierdzi niemyty pies...
Autobus o 13.00 zabral nas z Bac Ha do Lao Cai, ile zazyczyl sobie mily pan tym razem? 150tys za nasza trojke, rozboj w bialy dzien. Odlozylem na bok negatywne emocje i zaplacilem. Coz innego mialem zrobic... Naprawde olewam juz tych patalachow. Jedziemy sobie, okna otwarte, bo cieplo jest i slonecznie.
- Kochanie, jak pieknie pachnie wiosna - powiedziala Dorotka.
- Eee co ty, smierdzi gownem - odrzeklem.
Tak wlasnie milo gaworzac dojechalismy i sukces! Udalo sie kupic bilet na pociag normalnie w kasie. Wow! 230tys za moje lozeczko srodkowe i 245tys za Dorotki dolne. Za gorne jest najtaniej, ale wejsc tam to wyzsza szkola jazdy;)
Jedziemy juz i jesli dobrze policzylem to po raz czwarty spimy w nocnym pociagu. Rano bierzemy jakis hotel i zaplanujemy dalsza podroz na poludnie.

Nie jest dobrze - Dzien 58

A dlaczego? Dorotke wczoraj bardzo bolal brzuch, Maksio caly dzien wymiotuje i ma stan podgoraczkowy. Mnie boli glowa niemilosiernie, z rana puscilem sobie pawia i tez boli mnie brzuch... Cos trefnego musielismy zjesc... Jutro mamy w planie jechac dalej, ale to zalezy od tego, jak bedzie czul sie nasz Synek.

piątek, 12 marca 2010

Z bykiem spotkanie na szczycie - Dzien 57

Dzis dla odmiany slonko wyszlo, cieplo sie zrobilo i przyjemnie. Wiec my Maksia w nosidlo i marszem przed siebie. Od pary amerykanow wiemy, ze jest jakas sciezka za mostem w lewo a potem w prawo. Ale gdzie ta sciezka prowadzi to nie wiemy. Podobno do jakiejs wioski. Idziemy wiec przed siebie w poszukiwaniu tejze sciezki. Cos jest, skrecamy. Posrod kurczakow, szczekajacych psow i wielkich bambusow idziemy my. Po 10 minutach okazuje sie, ze wzdluz szlaku porozwieszane sa czerwone choragiewki, wiec nie sposob zabladzic. Lecz wietnamczycy tutaj mowia, ze trzeba wynajac przewodnika (15 dolarow od osoby), bo drogi w gorach sa skomplikowane, jest duzo bocznych sciezek i mozna zabladzic, jasne... Szlak rozwidla sie, prosto ladna sciezka lekko w dol, w lewo stromo i wasko pod gore. Wybieramy wariant trudniejszy:)
Dziarsko wiec napieramy, po okolo godzinie orientujemy sie, ze szlak usiany czerwonymi choragiewkami prowadzi na pobliski szczyt. Ogladajac sie za siebie widzimy daleko pod nami Bac Ha. Piekna panorama:) A co przed nami? Pasace sie byki. Na nasz widok przestaly rzuc trawe i patrza sie na nas spode lba. I co teraz? Jakos bokiem przeszlismy, zeby znalezc sie za nimi. Ostatnie juz podejscie na szczyt, dosc stromo i ziemia osuwa nam sie spod nog. Latwo nie jest. Na samej gorze wbita jest flaga narodowa Wietnamu. Do wierzcholka zostalo nam tylko 10 metrow. Ogladamy sie znow za siebie i robi nam sie slabo, kurde wysoko! Dalej nie wchodzimy, zbyt niebezpiecznie przez jeszcze wieksze nachylenie i ten osuwajacy sie piach. Jedno potkniecie i ladujemy kilkaset metrow nizej. Tak wiec szczyt prawie zdobyty, rozsadek wzial gore. Schodzimy w dol, uwazajac by nie zjechac na piachu, bykow juz nie ma wiec fajnie jest. No niezupelnie, bo za chwile okazuje sie, ze te wielkie rogate samce znalazly sobie smaczniejsza trawke troche ponizej. Centralnie na naszej sciezce... Wolnym krokiem przeszlismy troche bokiem ale calkiem blisko wielkiego byka, ktory caly czas swoje slepia mial wlepione w nas. Zdawalismy sobie sprawe, ze jakby co, to nie mamy szans... Nie mam zadnej dobrej fotografii byka, nie mialem do tego glowy, mialem za to kilo w gaciach i oczyma wyobrazni widzialem nas jak uciekamy przed tym zwierzakiem. Zestrachalismy sie. To nie bylo zbyt rozwazne...

w dole Bac Ha, a my w drodze na szczyt

jakos ominelismy to mile towarzystwo

stromo dosc i piaszczyscie

tu wlasnie dalismy sobie spokoj

juz w drodze na dol, zaraz spotkamy byka

tam bylismy, to ta gora posrodku:)

środa, 10 marca 2010

Zimno okrutnie - Dzien 56

Powloczylismy sie bez celu, nuda powialo i mroznym powietrzem, tak teraz chodzimy ubrani, we wszystko co mamy:) Po takim dniu siedzialem z Maksiem godzine w wannie z goraca woda:)))


Oswajanie sie wzajemne - Dzien 55

Dzis w planie wypad do wiekszego miasta Lao Cai, poniewaz miejscowy bank wymienia tylko dolary i euro a bankomatu tutaj brak, to znaczy jest budka z napisem ATM, ale jest pusta...
No wiec kierujemy sie spacerkiem na droge wylotowa z Bac Ha wiedzac, ze zaraz powinien jechac autobus. Ale nic nie kosztuje zamachac przejezdzajacym samochodom. I znow autostopowo, stara terenowka zabrala nas przed siebie. Oczywiscie tu nie ma nic za darmo, pan chcial 5 dolarow (100tys Dongow) za podwozke. Zalatwilismy co trzeba (znow jestesmy milionerami;) Sprawdzilismy na stacji kolejowej ile naprawde kosztuje bilet do Hanoi - 245tys Dongow, czyli ok 13 Dolarow, a nie 20 jak placilismy. Ale wiemy juz, ze szanse aby zaplacic normalna stawke, sa bliskie zeru. Wsiadamy wiec w autobus powrotny, ja mam przygotowane w kieszeni 70tys na bilety (35tys od osoby - cena dla tubylca). Wyjechalismy tylko troche za miasto i koles chce od nas 150tys. Ja mu daje odliczone 70tys a on na to ze nie, ma byc 150tys. Po paru minutach cena zeszla do 100tys, ja dalej chce zaplacic jak kazdy, czyli po 35tys. Koles robi sie agresywny i mowi, ze albo zaplacimy 100tys albo wysiadamy. My dla idei wiedzac, ze swiata tym nie zmienimy, wysiadamy. Tego sie po nas nie spodziewali. W przeciagu 15 minut lapiemy stopa do Bac Ha, wiec wszystko skonczylo sie dobrze, a nam pozostala satysfakcja. Nauka na przyszlosc: jesli nam na czyms naprawde zalezy, to trzeba zaplacic tyle, ile sobie krzykna, bo nie ustapia.
Jestesmy tu juz pare dni i zaczyna byc ciutke inaczej, czasem dostajemy troche wieksze porcje jedzenia, kisc bananow kupuje za 15tys zamiast za 30tys jak na poczatku. Usmiechy sa jakby troche smielsze, ludzie troszke bardziej otwarci. Takie oswajanie sie wzajemne. Wiec jakis tam cien szansy na przyszlosc jest. Ale to sa dlugie lata transformacji, jesli takowa w ogole nastapi. Lecz gdy wyjedziemy kilka kilometrow poza te mala miescine znow traktowani jestesmy jak chodzace bankomaty a nie jak ludzie.
Droga Haniu, dziekujemy bardzo za konstruktywny komentarz. Zdaje sobie sprawe, ze Wietnam to inny kraj, ze Ci ludzie tacy sie nie rodza, tylko ze ksztaltuje ich zastana rzeczywistosc. My staramy sie to zrozumiec. Widzimy biede, ktora tutaj jest, widzimy nikly asortment w sklepach. Widzimy jak w jakiej nedzy mieszka tu wiekszosc ludzi.
A jesli chodzi o nasza Ojczyzna, to jest ona czesto wbrew pozorom daleko w tyle za wieloma krajami azjatyckimi, choc wielu polakom wydaje sie, ze jest wlasnie na odwrot. Wiele krajow postrzeganych przez nas jako kraje trzeciego swiata dawno przegonilo nas w postepie cywilizacyjnym... Ale to temat rzeka a ja nie czuje sie upowazniony, by polemizowac na tym polu.
Z naszego skromnego doswiadczenia wiemy juz, ze Wietnam nie jest krajem latwym do podrozowania, jesli ktos chce bezstresowo pobyczyc sie w prawdziwych tropikach to Tajlandia jest oczywistym wyborem. Natomiast jesli ktos lubi wyzwania i jazde bez trzymanki to niech jedzie poznac wietnamczykow, oczywiscie na wlasna reke, bo z biurem podrozy czy z okna minibusa malo da sie zobaczyc. Dopiero samodzielne zalatwianie podstawowych spraw gwarantuje moc wrazen.

PS1. Mamy z Dorotka taki pomysl, ze mozna by sie wybrac gdzies cala ferajna, tzn my i jeszcze kilka innych par z dziecmi - zaproszenie jest otwarte:) Mozna by skoczyc np na tydzien lub dwa gdzies do Hiszpanii do resortu, ktory ma duzo basenow, zjezdzalni i innych atrakcji, co by dzieciaki mogly poszalec, a my w tym czasie popijac bedziemy pinacolade:)))

PS2. Wyjechalismy na wakacje w tropiki, a mamy namiastke zimy, tylko sniegu brakuje. Maksiowi sprawilismy pidzame i prawdziwa gruba zimowa czapke z wielkim czerwonym pomponem:)

poniedziałek, 8 marca 2010

Fotki z Wietnamu

mam nowa prace w Wietnamie, nie wracam;)

brakuje tylko peta w ustach i bylby marynarz, ze hej!

Bac Ha market






krowe mozna kupic, konia tez







po co komu tyle psow...?


szczeniaka oddam w dobre rece...




zaklad fryzjerski


a moze by tak winko ryzowe?;)

ps. jak widac udalo mi sie jednak wrzucic fotki, widocznie wladza mniej pilnuje tu o 6 rano;)

Dorotki wietnamskie zale - Dzien 54

Dzis Maniek dal wyplakac sie mnie;) Zanim przyjechalismy do Wietnamu, podczas planowania naszych wakacji czytalam troche niepochlebne opinie o mieszkancach tego kraju, o tym ze turystow traktuja jak bankomaty i sa mili tylko wtedy jak maja szanse zarobic. Nie moglam sie doczekac przyjazdu tutaj, bylam bardzo ciekawa ludzi, tych pieknych widokow oraz sprawdzic czy informacje byly prawdziwe. Niestety musze potwierdzic nasze obawy.. Troche na ten temat Maniek juz zdazyl napisac ale ja tez dodam swoje 5 groszy, a co:)
Po pierwsze to jedak zmienilismy lokum. Przeszlismy na spokojnie wioske i okazalo sie, ze na skraju stoi calkiem niepozorny, nowy hotel - Congfu Hotel. Pokoje piekne, duze, w lazience wypasiona duza wanna mysle ze zasluguje spokojnie na 4* a cena tez ok (kosztuje nas 9 dolarow ze sniadaniem), jest internet, nie wspominajac juz o wspanialym widoku z okna. Cudne gory, czyli wszystko co potrzeba:) Przyznam, ze to troche nam rekompensuje inne nieprzyjemnosci. To co moge napisac o wietnamczykach to to, ze wszystko maja w d... Najlepiej zebys dal mu spokoj i nic od niego nie chcial. Nic im sie nie chce, a juz szczegolnie jak nie maja z tego kasy. Na przyklad sytuacja z dzisiejszego ranka. Nasz Titosz wstaje o 6.30 zwlekamy sie o 7 na sniadanie-restauracja rzekomo otwarta od godziy 6 a tam cicho, glucho wszedzie, metalowe zaluzje zasuniete i wszystko pozamykane na dziesiec spustow (ciekawe jakby byl pozar, albo inne nieszczescie ale dobra) po dlugiej chwili pojawia sie zaspany pan z recepcji, pare minut potem reszta obslugi. Przed osma zamawiamy sniadanie, Maniek prosi o to 2 razy (wiemy juz, ze trzeba powtarzac po pare razy) mija pol godziny, ja zaniepokojona, co tak dlugo wchodze do kuchni a tam wszyscy dlubia w nosie, doslownie! To nie jest przenosnia!! Siedza patrza w sciane i dlubia w nosach, kurcze no tutaj Maks juz przebiera nogami, lata tam i spowrotem wolajac JAJO glodny jak cholera a tu co.. Skladamy zamowienie ponownie ale znow zgrzyt. Rozumiem, ze byloby duzo gosci, wszyscy zajeci uwijaja sie ale oni naprawde nic nie robili, a nie spieszylo im sie bo nie mieli profitu, sniadanie mamy w cenie noclegu. Musimy uzbroic sie w cierpliwosc tylko jak dziecku to wytlumaczyc. Zapomnialam wspomniec, ze rano pierwsza czynnoscia panow z obslugi jest zapalenie z bambusowej wielkiej dlugiej fajki. Potem, w ciagu dnia jeszcze wielokrotnie siegaja po nia. Efektem jest wiecznie metny, rozbiegany wzrok i szalencza jazda motorem. Na takich bardzo trzeba uwarzac, bo taki typ jak jedzie to nic kompletnie nie widzi.
Niewspomne juz o lokalnym napoju tj wino ryzowe czyli bimber. Pija go litrami. Mozna kupic go wszedzie, sprzedaja z kanistra i przelewaja do plastikowej butelki. Maniek zostal poczestowany i jak pil to paszcze mu wykrzywilo bo takie mocne haha.
Wydaje mi sie, ze wietnamczycy oszustwo maja we krwi, bo to ze nas oszukuja to juz wiemy ale, ze siebie nawzajem?! Kupilam kanapke na lotnisku a ze skladala sie z kilku warstw wiec aby dac Maksiowi musialam rozwarstwic, oczywiscie chcialam dac mu ta z szynka a tam co?? Cieniutki paseczek szynki tyle co z brzegu, to samo z pomidorem i cala reszta skladnikow, no rece zalamac, cala kanapka w srodku pusta tylko z przodu zeby wygladalo ze taka tresciwa. Zreszta tak samo jak ciastka z kremem, przy wylocie z jednej i z drugiej strony centymetr kremu a w srodku pusto. Juz przezwyczailismy sie ze na opakowaniu jest calkowicie co innego niz w srodku. To znaczy rysunek nie przedstawia produktu tylko calkowicie co innego. Na przyklad na opakowaniu pokazane sa roladki w czekoladzie a w srodku suchy wafel z odrobina niewiadomo czego, cena oczywiscie jak za luksusowa slodycz. Czekolady tu nie uswiadczysz, tylko i wylacznie produkty czekoladopodobne.
Tak jak juz wczesniej Maniek wspomnial zostajemy tu do konca miesiaca, wiec zaczynamy sie oswajac i powoli aklimatyzowac. W Songkhla poznalismy pewnego wlocha, gosc podrozuje po Azji od listopada i rowniez byl w Wietnamie. Pierwsze co powiedzial, to ze trzeba nauczyc sie rozmawiac z wietnamczykami i potrwa to pare dni zanim zajarzymy o co chodzi. Chyba juz wiemy a raczej Maniek wie bo ja jestem zbyt mietka i nie lubie chamstwa. Ale widze, ze dziala na nich stanowczy podniesiony glos, czasem ruch reka.
Poza tym jestesmy w malym miasteczku posrodku gor, dla wielu ludzi, szczegolnie tych z wyzszych parti gor wielkim zaskoczeniem jest wozek. Nie moga sie na niego napatrzec, jedna starsza kobitka podeszla do nas najpierw nachylila sie nad Maksem w wozku a potem zaczela mnie klepac po plecach, co mialo oczywiscie znaczyc zebym wziela go na plecy. Po czym pokiwala glowa i odeszla :)
Jestesmy wysoko w gorach wiec temperatura jest zmienna. Przez pierwsze 2 dni bylo naprawde cieplo i wystarczyl tylko podkoszulek i krotkie spodenki, a od wczoraj szaro i pochmurnie. Nosimy na sobie wszystkie cieple ciuchy jakie wzielismy ze soba czyli po dwa polary i dlugie spodnie. Jest naprawde zimno :)
Na koniec dodam, ze sa jaja z internetem, wiekszosc stron zablokowana. Na nasz blog czasem cudem udaje nam sie wejsc. Wiec zalujemy, ale narazie zdjec nie bedzie.

PS. Tu Maniek, wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet, posylam kazdej z Was duzego buziaka:*

Dzien bez oszustwa to dzien stracony - Dzien 53

Niedzielny poranek u nas w miasteczku. Tym razem to tutaj odbywa sie targ, mnostwo ludzi gor i turystow, ktorzy przyjechali specjalnie na te okolicznosc. Idziemy sobie wolnym krokiem obserwujac sprzedawcow psow, kur, krow oraz wielu innych przydatnych dobr. Zostajemy zaproszeni do stoiska z kawa i innymi napojami. Ok, kawka moze byc. Jedna na szybkiego. Cena 30tys czyli z kosmosu, ale niech bedzie. Wietnamska kawa jest mocna i daje niezlego kopa. No wiec popijamy sobie, milo jest. Przychodzi do placenia. Nieopatrznie mam tylko jeden banknot 500tys, kobieta wydaje mi reszte wg niej dobra, czyli 100tys i zadowolona, mam placic za jedna kawe 400tys?! Jak w restauracji jest za 12tys! Zaczyna podnosic mi sie cisnienie i chce zeby mi oddala moje pieniadze. No wiec z ociaganiem daje mi 300tys. To juz 100tys za kawe, zaczynam drzec morde, ze ma mi oddac pieniadze! Ja babe poganiam co chwile krzyczac a ona z wielkim ociaganiem smiejac sie wydaje mi banknoty po 5 tys, po prostu zenada. W rezultacie kosztuje nas to 60tys. Szkoda, ze nie rozumieli moich przeklenstw...
Cos takiego psuje nam caly poranek i rzutuje na caly dzien. Jak mamy czuc sie dobrze, jak na kazdym kroku oklamuja nas i oszukuja?

PS1. Zostajemy w Wietnamie planowo do 30 marca, zmiana rezerwacji kosztuje za duzo
PS2. Internet jest tu dosyc ograniczony, czasem moge zalogowac sie na bloga, a czasem nie. Czasem mam mozliwosc odpowiedzi na komentarz, ale przewaznie dostep jest zablokowany. Ze zdjeciami jest gorzej, nie moge zrobic uploadu. Postaram sie wrzucic fotki z innego wifi, moze bedzie dzialalo.

Motorem w gory - Dzien 52

Niedaleko stad bo 20km, co tydzien w sobote odbywa sie targ. My chcemy tam pojechac, oczywiscie nie jest to latwe. Nie ma organizowanych wycieczek (sa za to z Sapy). Pytamy sie w miejscach, gdzie sa tablice reklamujace wycieczki. Jednak nikt nie mowi po angielsku, pokazujemy wiec palcem, dalej nikt nie wie o co chodzi. Jakos udaje nam sie wynajac motor na 12 godzin. Nie ma skuterow z automatyczna skrzynia biegow, sa tylko normalne. No wiec dla mnie wyzwanie. Pierwszy raz w zyciu wsiadam na taka maszyne, mocniejszy silnik niz poprzednio. 10 minut na placu sam obczajalem jak sie jezdzi takim motorem. Tu biegi, tam gaz i hamulec. No problem:) I w droge po gorskiej krainie:) Godzine zajelo nam dotarcie na miejsce. Kreta droga ostro pod gore prowadzaca zboczem nad przepascia. Targ ten jest swoista wymiana handlowa, plemiona mieszkajace wysoko w gorach schodza aby sprzedac swoje produkty, nosza przepiekne kolorowe stroje. Z drugiej strony, czyli z nizin przybywaja miejscowi oraz turysci. Rzecz niesamowita i warta zobaczenia. Naprawde bylo super:)
Wracamy o 12.20 do Bac Ha, zatrzymujemy sie na placu na ktorym uczylem sie jezdzic a tam juz czeka facet co nam wypozyczyl motor, caly sie juz trzesie z nerwow i probuje wydrzec mi kluczyki. My nie wiemy o co chodzi. Po ostrej wymianie zdan zrozumielismy, ze 12h znaczylo nie 12 godzin, tylko "motor do poludnia od 8 do 12". 150tys Dongow za cztery godziny. To drozej niz w Tajlandii za cala dobe... Super.

sobota, 6 marca 2010

Kraina ludzi charkajacych - Dzien 51

Pociag zatrzymal sie na stacji docelowej o 4.30 nad ranem. Ciemna chlodna noc, pelno naganiaczy co to moga zawiezc nas tam gdzie chcemy za 30 dolarow, nie dziekuje, my idziemy dalej. Trzy minuty marszu i jestesmy na stacji autobusowej. O 6.30 odjazd, koszt w sumie niecale 4 dolary. Podroz trwa dwie godziny, duzo tubylcow, kreta droga pod gore prowadzi nas do Bac Ha. Widoki przepiekne. Chlodne gorskie powietrze o poranku, przejrzyste niebie. Dobra, na dzis koniec opisow przyrody, widoczki mamy super, ale widoczki to nie wszystko.
Nie podoba nam sie tu. Ludzie sa okropni. Na kazdym kroku oszukuja, klamia w zywe oczy, mowia to co chcemy uslyszec. Rozumiem raz zdzierzyc taka sytuacje, ale zeby tak caly czas? Oni nie potrafia zarobic na turystach, potrafia za to oklamac i zedrzec kase nie oferujac nic w zamian. Na przyklad po obiedzie chcialem zostawic napiwek a dziewczyna po prostu bezczelnie nie wydala mi reszty. Obiad kosztowal 148tys, ja daje jej 200tys, a ona zninknela i cisza. Chcialem zaokraglic do 170tys, ale po czyms takim!?
Teraz gdy mamy porownanie widzimy ogromna roznice miedzy tajami a wietnamczykami. Tajowie sa estetami, zawsze czysci, schludnie ubrani. W najtanszych barach moze skromnie ale stoly przecierane co chwila mokra szmatka. Naczynia myte biezaca woda.
A tutaj? Ludzie sraja i sikaja na ulicy, i nie ma znaczenia czy jest to centrum Hanoi czy wioska daleko na polnocy. Chociaz jest mala roznica, tutaj w Bac Ha wszyscy charkaja i smarkaja prosto pod siebie (nalecialosc z Chin).
Specjalnie wyjechalismy z duzego miasta i pojechalismy nie do Sapy (popularnosc cos na ksztalt Zakopanego), tylko do Bac Ha, czyli nieturystycznej malej miejscowosci. Ale roznic na plus nie ma. Sa tylko wrazenia negatywne. Wietnamczycy maja inny styl bycia, popychaja sie nawzajem, daja kopniaki, traktuja sie nawzajem jak traktuje sie upierdliwego kundla. Siedza na mikro stoleczkach i jedza praktycznie z brudnej ziemi. Przykro mi to mowic, ale to syfiarze. Albo obcinaja wlosy na ulicy, ok. Ale zeby tego pozniej nie posprzatac? Walaja sie pozniej takie klaki pomieszane z charami. Meldujemy sie w hotelu, z zewnatrz wypasiony, pokoj przestronny i ladny, lozka z baldachimami. Dorotka sprawdza lozko, a tam czyjes wlosy, na drugim przescieradle slady krwi. Kobieta tylko trzepnela reka i po sprawie. Trzeba bylo ja pogonic, zeby zmienila posciel na czysta. Zmienila przescieradla i zadowolona, a my na to "koldre rowniez", zaczela cos mruczec pod nosem, ale zrobila to co chcielismy. Wiecie jakie dostalem mydlo? W pudeleczku otwartm oczywiscie, a na mydelku? Wlosy lonowe, super, co? Pierwsza nasza mysla bylo "spadamy z tego hotelu", ale po krotkim przemysleniu sytuacji stwierdzilismy, ze gdzie indziej pewnie bedzie tak samo.

Reasumujac, taka kultura, oni nie chca dac sie poznac, sa zamknieci na innych ludzi, a my nie bedziemy sie narzucac. Naprawde, ten caly syf bylby dla nas niewidoczny, gdyby ludzie byli inni. Pragne podkreslic, ze nie chodzi mi o sposob w jaki oni sie zachowuja, to jest inna kultura i chcemy ja poznac na ile to mozliwe, staramy sie byc empatyczni i mili, ale nie mozemy zniesc oklamywania nas, okradania i oszukiwania na kazdym kroku. Niemniej jednak ich sposob bycia kumuluje sie z naszymi negatywnymi doswiadczeniami i wszystko to naklada sie na siebie tworzac obraz. Obraz ktory mowi "zmieniamy rezerwacje i lecimy do Tajlandii".

piątek, 5 marca 2010

Chamem trza byc, tylko milym - Dzien 50

Co mi trudno nie przychodzi... O godzinie 10.45 weszliszmy do biura podrozy, zeby odebrac kupione wczoraj bilety. Pani mowi, ze jeszcze nie ma, ze mam przyjsc pozniej, ja na to, ze mialy byc przeciez na 10.00. Cisnienie mi sie lekko podnioslo, powiedzialem trzy razy, ze chce je teraz i juz. Usiadlem sobie i czekam. Pani zdenerwowana i zaklopotana wykonala kilka telefonow i po 10 minutach mialem juz bilety w reku. Bo wiemy juz, ze gdybysmy z usmiechem odpuscili, to do wieczora bysmy czekali. W ogole to mamy system na ulicznych natretnych sprzedawcow. Dorotka jest zbyt mila i miekka wiec mowi bezradnie, ze maz nie pozwala kupic a ja z kolei wyklocam sie i patrze groznym wzrokiem:)
Inny przyklad. Pani w recepcji hotelowej na poczatku wchodzila nam do tylka bez mydla, tlumaczyla co gdzie jest, zagadywala Maksia, byla otwarta i mila. Miedzy slowami probowala sprzedac wycieczki i bilety na pociag. Ale gdy okazalo sie, ze jednak nic u niej nie kupimy calkowicie nas olala. Podczas wymeldowania przemknal jej przez twarz lekki grymas usmiechu.
Jak narazie wyjatkiem byla wlascicielka restauracji, gdzie wczoraj jedlismy kolacje. Nie chodzilo jej w ogole o pieniadze, po prostu milo spedzilismy czas na rozmowie. Zapomnialem wspomniec o smiesznym dialogu:
- Ale Ty nie wygladasz na typowego Polaka - stwierdzila wlascicielka
- A jak wedlug ciebie wyglada typowy Polak? - Zapytalem
- Nie wiem... - Zasmiala sie.
- To na kogo wygladam? - Spytalem ponownie
- Na hiszpana - odrzekla smiejac sie
Tuz przed wyjsciem przetlumaczyla slowa swojej mamy:
- Jestescie do siebie bardzo podobni
- My? Nie.. - Spojrzelismy tylko na siebie nawzajem
- Oj zle mnie zrozumieliscie, chodzi mi o to, ze jesli maz i zona sa do siebie podobni, wrozy to im dobrze wspolna przyszlosc.
Czyli dostalismy mily komplement:)
Aaa, jeszcze jedna super sprawa. Pieczywo NAJLEPSZE jakie jedlismy w zyciu. Bagietki, delikatnie chrupiaca z wierzchu a w srodku mieciutka jak puszek. Do tego buleczki, bulki. Ciasta ciasteczka. I te ptysie z kremem! Mniam! Cukiernie full wypas. Az slinka cieknie:) Ciekawa sprawa jest fakt, ze pieczywo w takiej formie w Malezji i Tajlandii praktycznie nie istnieje, jest tylko slodki chleb tostowy.
Nastepna bardzo ciekawa rzecz o ktorej warto wspomniec to nazewnictwo ulic w dzielnicy Old Quarter. Kazda ulica ma nazwe odpowiadajaca temu, co sie tam sprzedaje np. Ulica Hai Tuong - sandaly, Ulica Hang Bo - kosze, Ulica Hang But - szczotki, Ulica Hang Chinh - dzbany, Ulica Hang Duong - cukier. W obecnych czasach tendencja ta podobno zanika, ale my i tak nie jestesmy w stanie tego sprawdzic. To co widzimy, to kwitnacy handel. Wychodzimy z hotelu, wielkie wory pluszakow walaja sie po ziemi. Idziemy dalej, srajtasmy i pampersy. Pozniej ulica dzinsow, okularow, garnkow, miedzi, nici, klockow lego itp itd. Tony ubran najwiekszych swiatowych marek.
...
15.00
Siedzimy w malym parku tuz obok pomnika Lenina. Maksio drzemkuje sobie, zaraz idziemy odebrac paszporty z wizami do Tajlandii (oj tak tak, za miesiac znow tam jedziemy:)
...
16.00
Siedzimy w KFC, jemy lody:) Maksio wniebowziety szaleje na zjezdzalni. Mamy wizy. Fajnie jest:)
...
21.00
A jednak zrobieni w ch...!!! Co, jak i dlaczego? Juz opowiadam. Wlasnie jedziemy pociagiem, wiec jest ok, ale co sie dzialo tuz przed wyjazdem?! Cofnijmy sie wiec troszke w czasie:
18.30 - Przychodzimy sobie na luzaka na stacje, pokazujemy nasz bilet, panie przygladaja sie, kiwaja spokojnie glowami, ze wszystko ok i kaza nam czekac do 19 w poczekalni. Bo odjazd pociagu o 19.40.
19.00 - Podchodze do tych milych pan, pytam sie co teraz, kaza nam czekac do 19.10
19.10 - Podchodzimy teraz juz wszyscy domyslajac sie, ze juz czas isc na pociag, okazuje sie, ze to co mamy to nie bilet i mamy dalej czekac
19.15 - Pytam sie obslugi stacji, co mam teraz robic, bo przeciez zaplacilem 40 dolarow za te bilety, oni zbywaja mnie i kaza dalej czekac
19.17 - Dalej pytam sie co mam zrobic, na to one pokazuja mi jakis numer na moim "bilecie" i ze ja mam tam zadzwonic, zeby dostac bilet
19.18 - Podchodza do nas szybko dwaj kolesie i prosza o pokazanie biletu, czemu nie, niech sobie spojrza. Nagle okazuje sie, ze moj bilet jest ok, tylko szybko trzeba jechac na inna stacje, bo nasz pociag nie odjezdza z tej co na niej jestesmy. Szybko szybko juz mamy za nimi biec, bo nie ma czasu. A ja mam to w dupie, nigdzie nie jade. Stoje sobie dalej.
19.19 - Pytam sie kolejnej osoby z obslugi co teraz, pani na to bierze moj "bilet" i dzwoni pod podany numer i za chwile gdzies odbiega
19.20 - Dwoch panow robi drugie podejscie, i znow nieudane
19.21 - Ja pytam sie po raz setny chyba co teraz, przeciez kupilem bilet a pociag zaraz odjezdza i tez chce jechac
19.22 - Dwoch panow robi trzecie podejscie, i znow nieudane
19.23 - Pojawia sie inny gracz na polu, mlody chlopak bierze ode mnie bilet i dzwoni mowiac, ze nie bilet, tylko bilet telefoniczny i ze trzeba zadzwonic
19.24 - Wraca zziajana pani dzierzac cos w reku i dyszac cos w stylu "uff ledwo ale udalo sie".
19.25 - No wiec ta zdyszana pani rozmawia z nowym mlodym graczem i okazuje sie, ze juz mam bilety a pociag jednak odjezdza z tej stacji, co na niej jestesmy
19.26 - Panie z obslugi mowia, zeby isc za tym mlodym chlopakiem
19.27 - Idziemy miedzy pociagami po torach, ja od trzech minut mam w reku cos, co jest juz biletem
19.35 - Wchodzimy do pociagu, numery miejscowek zgadzaja sie, chyba jest ok
19.36 do 19.41 - mlody chlopak czeka w korytarzu na pieniadze, usmiech stopniowo znika mu z twarzy gdy widzi moja reakcje. Za tyle nerwow i same oszustwa chcial jeszcze napiwek. Szczyt bezczelnosci.
19.45 - Pociag rusza...
20.00 - Pociag na chwile zatrzymuje sie na innej stacji, domyslamy sie, ze tu bysmy wsiedli lzejsi o dobrych pare dolarow

Jedna wielka pieprzona sciema, wszyscy niczym aktorzy w teatrze odgrywali swoje role. Trwalo to ponad godzine, ale koncowka byla kumulacja ich wyczynow, naganiania, przekonywania, wzbudzania poczucua zagrozenia. Istny cyrk. Dzialo sie to bardzo szybko ale ja zachowalem spokoj i przygladalem sie temu z boku, choc dotyczylo to mnie bezposrednio. Celem mialo byc nabicie bialasa w butelke i wyciagniecie kasy. Dorotka tylko biedna, bo sie strasznie zestresowala... Normalnie turysta spieszy sie i zrobi wszystko, zeby tylko pojechac, po prostu w panice latwo da sie nabrac na te gre.
...
No wiec jedziemy, jest noc, jest stuk puk i w ogole. Maksio z Dorotka juz spia a ja sluchajac muzyczki pisalem reportaz z miejsca zdarzenia. Jutro nowy dzien, zobaczymy na wlasne oczy gory polnocnego Wietnamu. Fajnie jest:)

czwartek, 4 marca 2010

Meble, ktore maja dusze - Dzien 49

Dwanascie godzin snu w prawdziwych pieleszach, normalnie pod ciepla kolderka, baaardzo milo:)
Nasz hotel jest bardzo stary i bardzo stylowy. Meble i lozka drewniane, recznie rzezbione. Dominuje zapach starego drewna. Takie antyki w Europie kosztuja majatek a my na takich spimy i trzymamy na komodach skorki od banana;)
Dzis po odwiedzeniu ambasady Tajlandii (wiza do odebrania jutro o 16.00) pochodzilismy sporo po okolicy. Z przykroscia musze stwierdzic, ze nie jest to miasto dobre dla nas. Maks nie ma gdzie pobiegac, targamy go w nosidle, bo wozkiem praktycznie nie da sie tu jezdzic. Cudem jest kupno butelki wody, nie ma zwyklych sklepow spozywczych. Nie ma przecietnych barow gdzie kazdy moze wejsc i zjesc. Sa tylko nieliczne bardzo drogie restauracje. Czasem widzi sie miejscowych jak siedza na ulicy tuz obok pedzacych motorkow na tych swoich 15cm stoleczkach i wcinaja cos prawie z ziemi.
Wieczor za to zakonczylismy ciekawie i milo. Szukajac miejsca na kolacje, znalezlismy restauracje schowana wglebi ulicy na pietrze. Wejscie przy drodze szerokosci metra, pozniej obskurnym korytarzem, zeby wejsc po schodach i znalezc sie znow w innym swiecie. Stare meble, na stolach biale obrusy, dania podane w starej porcelanie, do tego drewniane paleczki. A co zamowilismy? Kaczke z ryzem w sobie pomaranczowym oraz zabie udka:) Zabka smakowala nam wszystkim, pyszne delikatne miesko, kaczka natomiast twardawa, ale tez smaczna. Wlascicielka przegadala z nami caly ten czas bawiac sie z Maksiem:) A tak w ogole to bylismy tam calkiem sami:)))
Jak narazie mamy mieszkanke emocji pozytywnych i negatywnych. Ciagle mamy wrazenie, ze wszyscy chca nas zrobic w ch... Po prostu nie wierze w to, ze wietnamczyk na targu placi 5 dolarow za kisc bananow i trzy pomarancze. Szukajac biletu na pociag wszedzie mowili inne ceny smiejac sie przy tym glupkowato. Taksowkarz wlaczyl licznik, aby po przejechaniu trzech przecznic zaplacic 3 dolary za przejechanie 7.5km! Albo wysiadajac z busa, ktory przywiozl nas z lotniska wydal mi tylko polowe reszty, musialem trzy razy go poganiac, zeby do konca sie rozliczyc. Kobieta na ulicy chce nam wcisnac bluzke dla dziecka za kosmiczna cene, jestem nieugiety, a ona po chwili reaguje agresja. A jak probuje zbic chociaz troszke cene jakiegos owocu, to zaczynaja krzyczec...
Jutro wieczorem wyjezdzamy pociagiem na polnoc, do Lao Cai zeby dotrzec do malego miasteczka Bac Ha. Zobaczymy jak tam bedzie.

Jestem milionerem;) - Dzien 48

Zaledwie poltorej godziny lotu z Bangkoku do Hanoi i znalezlismy sie w innym swiecie. Przylot do Wietnamu to niezbyt dobre okreslenie. Odpowiednim chyba bedzie: "Uderzenie nas przez Wietnam". Tu wszystko jest inne, ciezko mi to, laikowi, ubrac w odpowiednie slowa.
Po pierwsze temperatura, 34st w Bangkoku i ostre slonce a tutaj okolo 22st, czyli tylko lekko cieplo i niebo caly czas pokryte rownomierna warstwa siwych chmur.
Po drugie budownictwo. Ze wzgledu na unikanie placenia podatku od dlugosci zajmowania drogi, budynki sa tu smiesznie waskie, maja na szerokosc moze z trzy metry. Efektem tego jest niesamowite upakowanie domow i sklepow na jednej ulicy. Albo samotnie stojace bardzo waskie domy. Nie ma tez strzelistych wiezowcow, gdyz niegdys zaden dom nie mogl byc wyzszy od palacu krolewskiego. Budynki wobec tego maja okolo czterech, pieciu pieter.
Wymienilem sto funtow w kantorze, dostalem 2.821.173 Dongi. Jestesmy wiec milionerami! To znaczy ja, bo to ja trzymam kase w kieszeni;)
Mieszkamy teraz w hotelu Kangoroo w czesci miasta zwanej Old Quarter. Wszedzie dookola zgielk, halas. Tysiace motorkow na waskich ulicach. Oni uzywaja klaksonu tak czesto jak ja oddycham. W Tajlandii w Songkhla myslelismy, ze potrafimy przechodzic przez ulice i ze czasem nawet pojezdzic motorkiem mozna. A tutaj? Istne szalenstwo. Jednym slowem moge opisac kierowcow. Oni wszyscy sa CRAZY!!! Przekraczanie jezdni to nie lada wyzwanie, poziom adrenaliny natychmiast gwaltownie wzrasta.
Idziemy wczesnie spac, poprzedniej nocy w Bangkoku siedzielismy do pozna nad filmikiem no i wyjazd na lotnisko o 4 rano, w zwiazku z czym spalismy tylko godzine.

poniedziałek, 1 marca 2010

I znow niespodzianka - wydanie specjalne:)

"Czy to pan, czy to pani?" Czesc 2 - Dzien 47

Nie zagrzewamy dlugo jednego miejsca, jedziemy dalej. Jest 12.00. Minibus wiezie nas wlasnie w kierunku Bangkoku. Mamy juz troche obcykana jazde w dzien, dopasowujemy czas w miare mozliwosci do drzemki Maksia. Teraz juz wtulony w rodzicielke swoja spi:) A ja plodze bloga na palmtopie, w miedzyczasie patrze sie w okno z tepym wyrazem twarzy;)
Takie male mam spostrzezenie sprzed kilku dni ktorym chcialbym sie podzielic. Bylismy w muzeum. Chdzilismy tam przez dobre potorej godziny podziwiajac wszystko dookola. Dla nas ciekawie bylo pomyslec o II wojnie swiatowej, zobaczyc na wlasne oczy eksponaty sprzed lat. Jedno tylko ale. Bylismy tam calkiem sami. W tym samym czasie 100 metrow dalej busy pelne turystow podjezdzaly i odjezdzaly. Szkoda, ze program wycieczek obejmuje tylko wizyte na moscie nad rzeka Kwai, spacer do polowy mostu, pstrykniecie fotki i szybki powrot, bo program dnia jest przeciez napiety. Absolutnie nie potepiam tego typu wycieczek, bo sami korzystalismy z takich pakietow. Jest to fajne, gdy ma sie malo czasu, bo na wlasna reke zobaczyc tyle rzeczy w jeden dzien jest praktycznie niemozliwoscia. Chodzi mi tylko o to, ze jest to zwiedzania dosc pobiezne.
...
Przechadzamy sie wlasnie Khao San Road, podziwiamy ludzi choinki i sasiadow zza wschodniej granicy: Juri, Sasza i Dimitri dzielnie podrywaja tajki;) Po chwili zagadalo do nas dwoch miejscowych facetow i jedna blondynka.
- Czesc chlopczyku! Pomachaj nam! - zachecali mezczyzni machajac rekoma
Na co Maksio nie pozostawal obojetny i oczywiscie odmachal, blondynce rowniez.
- Nie, jej nie machaj, to ladyboy! - krzyknal facet
- Oj dajcie wy spokoj! - zasmiala sie blondynka meskim glosem
Naprawde przerazajace, jesli ja dalem sie zmylic z odleglosci jednego metra, w dzien, to co dopiero byloby w nocy po czterech piwach? Az boje sie pomyslec...