środa, 27 lutego 2013

Kiedyś będzie lepiej - dzień 77

Nadmorska restauracja na klifie, późne popołudnie, niedługo zachód słońca. Miła, spokojna sceneria, no prawie romantiko. Już dłuższą chwilę czekamy na nasz posiłek. Dzieciaki głodne, no i biegają dookoła stolika, wrzeszczą, drą się i nakręcają nawzajem. Ani prośbą ani groźbą nie dajemy rady nakłonić ich, żeby byli grzeczniejsi. Dzień jak codzień.
- Nie przejmujcie się, już za niedługo podróżowanie stanie się łatwiejsze - stwierdził przechodzący właśnie obok facet
- Mamy taką nadzieję - odparliśmy
- Moje mają teraz po 6 i 8 lat - powiedział pokazując na dzieci siedzące grzecznie przy stoliku obok
- Nasze mają 2 i 4.5 - odpowiadamy
- Pamiętam dobrze, jak moje były w tym wieku, zachowywały się dokładnie tak samo, niebawem to się zmieni.

I tak oto wstąpiła w nas nadzieja.


a jeśli chcesz zobaczyć jak gadamy bez piwka, to >> KLIKNIJ TUTAJ <<

Jak wygląda słoń indyjski? - dzień 76

Od kilku dni przy plaży wywieszony był banner informujący o festiwalu słoni. No więc my ludzie ciekawi świata zaczęliśmy wypytywać gdzie się to znajduje, gdyż na plakacie nie było, w której świątyni. Jak to z hindusami bywa dostaliśmy kilka różnych, sprzecznych informacji. Na przykład jeden koleżka twierdził, że do świątyni jest 25 minut spacerkiem, inny że 15km. Tuk tukowiec krzyknął sobie 800rp za transport w obie strony. Teatralnie wyśmiałem kierowcę i spokojnie poszliśmy dalej. Nie czekałem długo (cały czas powoli oddalając się), po minucie podszedł inny hindus i zaproponował 600rp. Targowałem się jak szalony haha. Stanęło na 450rp.
Zajeżdżamy na miejsce a tu niemalże nasz polski odpust. Pełno badziewia. Baloniki, które pękają po kilku minutach jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mnóstwo przekąsek. Trzy słonie pięknie wystrojone i przygotowane do pochodu. W rytm bębnów, tańców i muzyki zaczęły maszerować majestatycznie. My chwilę je goniliśmy, jednak zwabieni przez handlarzy badziewia zatrzymaliśmy się na parę minut. Maks ku uciesze połowy wioski próbuje zagrać na trąbce. Gdy mu to się udaje spory tłumek wiwatuje. I tak nam te słonie uciekły. Z pomocą naszego kierowcy dogoniliśmy je. Popatrzyliśmy na ich wielkie zadki (bo kierowca bał się wyprzedzać słonie) i doszliśmy do wniosku, że dla nas koniec imprezy.



czy ktoś się skusi na przekąski?




>> TU KLIKNIJ JEŚLI CHCESZ ZOBACZYĆ SŁONIA INDYJSKIEGO <<

wtorek, 26 lutego 2013

Zabawa na plaży - dzień 75

Dziś nic mądrego nie wymyślę. Całe dnie spędzamy na plaży korzystając ze słońca... Oto kilka fotek i oczywiście filmik :)

Maksio zakłada wypasioną kamizelkę ze względu na wzburzone morze. Bardzo ją polubił, teraz może dać się ponieść fali

bez komentarza

wspomniane wczorajszego dnia drewniane węże



poniedziałek, 25 lutego 2013

Parasolkowa mafia - dzień 74

Jesteśmy w miejscu, gdzie krętactwo, oszustwo i bezczelność hindusów osiąga swoje apogeum. Miejscowość Varkala, klif północny. To tutaj trzeba codziennie chować dumę do kieszeni, w przeciwnym wypadku można zostać bez dachu nad głową i z pustym brzuchem. Przyznam, że bardzo to nie pasuje do mojego charakteru, dlatego jest to jedno z tych miejsc, do których na pewno nie wrócę. Oczywiście jest cudownie, bo jest piękna pogoda i mamy wspaniałe wakacje. Na tym się koncentruję. Jednak zepsuci przez turystów hindusi potrafią skutecznie wyprowadzić z równowagi.
No na przykład kupuję zabawki dzieciom, drewniane węże. Cena wywoławcza 350 rupii za sztukę. Szybko wyliczam w głowie ile mogę dać za takie badziewie i stwierdzam, że dam 300 ale za dwie. Po kilkunastu minutach koleś sprzedaje węże po cenie, którą ja zaproponowałem. Koleżka jest wyraźnie niezadowolony, plumka coś pod nosem, na pewno obraźliwe słowa, takie rzeczy się czuje... Gdyby nie dzieci to rzuciłbym mu te węże pod nogi i sobie poszedł. Bo i tak świadomie przepłaciłem.
Inny przykład. Jak wszyscy wiecie kilka dni temu gościliśmy u siebie mróweczki. Wyruszyliśmy na poszukiwanie nowego noclegu. Oglądamy sympatyczny pokoik, wifi, ciepła woda, kuchnia do dyspozycji czyli wszystko co potrzeba. Na dziś jeszcze nie ma dla nas miejsca, ale jutro ktoś się wyprowadza. Mamy przyjść rano, pokój ma na nas czekać. Upewniamy się kilka razy, miła pani uśmiechnięta zapewnia, że tak oczywiście lokum mamy zapewnione. I co? Mam przeczucie, więc po śniadaniu sam wybieram się z jednym plecakiem do nowej kwatery, a Dorotka w tym czasie kończy pakowanie. Przychodzę na miejsce, kobiety nie ma, nikt nic nie wie, czeski film. Dowiaduję się od sąsiadów, że ta wybyła gdzieś i mam poczekać do 17-tej. No ale wypytuję dalej, wyjaśniam (bariera językowa) na ile się da. W końcu jakiś ogrodnik daje mi telefon i pokazuje na szyld, że mam zadzwonić pod ten numer. Dzwonię. Kobieta zdziwiona mówi, że żadnego pokoju nie ma, najlepiej jak przyjdę jutro. Nie będę tu pisać brzydkich słów, ale można sobie wyobrazić co wtedy myślałem. Dobre miałem przeczucie, i dobrze, że nie przyszliśmy tu z całym naszym bagażem i dziećmi.
Coś na koniec. Jest sobie klif i na nim deptak z hotelami, restauracjami i masą małych sklepików. Te ostatnie mają wyłącznie asortyment pamiątkowo-ciuchowy. I jest tylko jeden sklep, gdzie można kupić wodę, coś do jedzenia, słodycze, lody i kosmetyki. W tym miejscu chciałbym przypomnieć, że w Indiach ceny są nadrukowane na produktach i sprzedawcy nie mają prawa ich zmieniać. Tutaj natomiast panuje radosna twórczość. Ceny są naklejone i są z kosmosu. Np zwykły batonik za 5 rupii, w tym sklepie kosztuje jedynie 30 itp, itd. Często więc jesteśmy zmuszeni robić tam małe zakupy w drodze na plażę, np lody dla dzieci lub butelka wody. Inny sklep gdzie ceny są normalne jest na drugim końcu wioski.
Więcej przykładów nie będę podawał, bo nie chcę zmienić charakterystyki bloga na negatywny haha;)
Reasumując jest to najmniej przyjemne miejsce, w którym jesteśmy. To jest nasze ostatnie kilka dni w Indiach, i mamy zamiar spędzać je miło na plaży:)


>> TU KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ FILMIK <<

Indie mix fotek cz. 2 - dzień 73

Zapraszamy na małe podsumowanie naszej dotychczasowej podróży:)

sobota, 23 lutego 2013

Z wizytą w szpitalu - dzień 72

Dorotce zrobiło się jakieś paskudztwo na ręce, alergia przerodziła się w zakażenie. Nie mogliśmy dłużej tego bagatelizować. Jedna wizyta w aptece dwa tygodnie temu i smarowanie maściami nic nie pomogło, a wręcz było jeszcze gorzej. Zabrałem więc swoją żonę do szpitala. Ciekawą rzeczą jest to, że jest to placówka sponsorowana przez państwo, więc leki są całkowicie darmowe. Każdy bez względu na pochodzenie może tu przyjść i otrzymać pomoc. Procedura zaczyna się od rejestracji, każdy musi zabulić 2rp. Dostajemy pustą kartkę ze swoim imieniem i nazwiskiem. W przypadku mojej żony jest to Dorota Katarzyna:) Z takim świstkiem idziemy dalej, ustawiamy się w kolejkę do lekarza. Kolejkę w znaczeniu hinduskim, czyli pchamy się z lekka w małym tłumie. Bo grzecznie czekając to byśmy czekali do wieczora haha. W gabinecie przy jednym biurku siedzi dwóch lekarzy i tam też przyjmowani są pacjenci. O jakiejkolwiek intymności można zapomnieć, tym bardziej, ze drzwi do tego pomieszczenia są cały czas otwarte, ciągle ktoś włazi i wyłazi. Ale lekarz dobrze włada angielskim, więc wywiad jest szybki i konkretny. Pan doktor wydaje się kompetentny, no w sumie nie chcę podważać jego wiedzy, ale jedną z jego porad było... Polewanie rany ciepłą wodą a następnie posypywanie solą... WTF??!! Ale skupmy się na medykamentach. Dorotka dostaje antybiotyk i całą garść innych leków. Ilość wydanych pigułek dostosowana jest dokładnie do czasu ich zażywania. Czyli na przykład te krzywo wycięte po trzy sztuki należy połknąć przed snem. Wszystko jest tak powycinane, że nie można odczytać nazwy, żeby sobie później sprawdzić w necie co to w ogóle jest. Ale tak jak pisałem wcześniej, ufamy kompetencji naszego lekarza. Nazwaliśmy go pieszczotliwie DOKTOR SÓL.


PS. Jako, że mamy poślizg w pisaniu, mogę zdradzić w tajemnicy, że Dorotka ma się już lepiej, rana się goi, tylko cholercia zużyłem już całą sól......

>> WIDEO RELACJA ZE SZPITALA <<

piątek, 22 lutego 2013

Czerwone banany - dzień 71

Budzi nas hałas. Otwieram drzwi a tu ściana deszczu. Coś takiego! Taka ulewa w połowie lutego, nawet hindusi mówią, że to jest rzadkość (nie wiem ile w tym prawdy). Ale faktem jest, że wszystko płynie, kałuże przeogromne. A my szykujemy się do drogi.
Dalej na południe.

Zdjęć indyjskiej kolei było u nas wiele, więc tym razem dla odmiany pokażę to, co kupujemy do żarcia do pociągu.


czerwony banan dobry jest, słodziutki i mięciutki, aha ogłaszam konkurs: znajdź hindusa w 3 sekundy

Pociągiem toczymy się tylko przez trzy godzinki, naprzeciw nas siedzi sympatyczna para z cztero-miesięczną dziewczynką. Facet całkiem dobrze mówi po angielsku. Chyba są z wyższej kasty, ponieważ to pierwsi ludzie, którzy nie wyrzucają śmieci przez okno pociągu, tylko chowają do torebki. I ma miejsce taka scenka:

Zatrzymujemy się na stacji, po peronie przechadzają się sprzedawcy. Chcę kupić smażone rogaliki, wyglądają całkiem apetycznie.
- Czy to jest ostre? - pytam się handlarza
- Nie, nie! Wcale nie jest ostre - odpowiada z uśmiechem
- To jest bardzo ostre! Nie kupuj tego! - ostrzega mnie szybko nasz sąsiad z przedziału
I tak oto, gdy nawiąże się jakaś cieniutka nawet nić sympatii, można liczyć na pomoc w różnych sytuacjach.
W ogóle to za każdym razem gdy podróżujemy pociągiem i autobusem, to musimy przyznać, że ZAWSZE hindusi są bardzo pomocni. Nie trzeba nikogo o nic prosić, sami z siebie chwytają za plecak, wózek albo dziecko:)

Docieramy do miasta Varkala późnym popołudniem, jeszcze tylko transport tuk tukiem (ok 5km) do naszego 5* hotelu z basenem... eee to nie ta bajka.
Zwyczajowo nie mamy nic zarezerwowane, więc szukamy naprędce czegoś. A słońce już chyli się ku zachodowi i dzieciom trzeba dać kolację. Znajdujemy fajny pokoik. To znaczy na początku wydaje się fajny. Fajność mija gdy do łazienki schodzą się pokaźne ilości czerwonych mrówek. No to ja gnam do właściciela i mówię co i jak. Ten bierze miotłę i idzie zadowolony. Pytam się czy to żart? Domagam się użycia chemii, nie raz widziałem jak specjalne spraye działają na mrówki. Facet z wyraźnym ociąganiem wraca i zabiera ze sobą puszkę z trucizną na insekty. Już mi się zapala lampka ostrzegawcza.
No i kizia facio w naszym kiblu tą szczoteczką i leje wodą (to są mrówki typu terminator, woda na nie nie działa, mam wrażenie, że gdyby miały usta to by się uśmiały). Mnie już strzela, bo nie o to chodzi! Należy psiknąć dookoła okna i na rury odpływowe i sprawa załatwiona na kilka dni.
A facio skończył kizianie i zadowolony z siebie wychodzi.
- Ale co ty teraz robisz? Chyba nie skończyłeś? - pytam się ostro (niestety z nimi tak czasem trzeba, inaczej cię oleją)
- O co chodzi? - Pan robi zdziwione oczka
Zawracam go do łazienki i pokazuję, że mrówki jak były tak są, i będzie ich jeszcze więcej.
- Ale to dlatego, że ostatnio było dużo deszczu - tłumaczy mi
- Nie interesuje mnie to, masz użyć tego spraya, na oknie i dookoła framugi drzwi!
No i facio psiknął parę razy i wyszedł. Naburmuszony z lekka...
Nie muszę chyba nadmieniać, że długo tu nie zabawimy? Więc jutro od rana szukanie noclegu.

Mój pierwszy wywiad dla telewizji! - dzień 70



Co robisz jeśli na ulicy zaczepi cię dwóch kolesi z kamerą i mikrofonem? I do tego proszą o kilka słów dla telewizji. Ja kiedyś uciekłbym na drugi koniec miasta. A teraz? Z ochotą i uśmiechem przystąpiłem do akcji. No dobra, malutki stresik miał miejsce. Problemem był akcent pana z mikrofonem, był on tak fatalny, że praktycznie go nie rozumiałem. Więc ja o jabłkach a on o gruszkach. Ale doświadczenie fajne:)
Ale tak sobie myślę, że ten śmieszny luz miałem dlatego, że to są Indie. I że nie traktowałem tego w żaden sposób na poważnie. W Polsce to pewnie na serio bym się zestresował.
No ale skończmy na razie te medialne popisy (panowie w montażu i tak mnie wytną haha). Po przechadzaliśmy się po naprawdę uroczym deptaku, gdy kogoś dopada zmęczenie może sobie przycupnąć na ławeczce. W takich miejscach warto mieć wózek dla dzieci. My mamy normalną spacerówkę, lecz nasze chłopaki zrobili sobie z niej tandem.



Byłoby super mega przyjemnie, gdyby nie...

...przeurocza plaża

Na koniec poszliśmy na kolację. Znaleźliśmy budę przy plaży, gdzie koleś sprzedaje świeżo złowione ryby i owoce morza. Wybieramy co chcemy i idziemy do restauracji kilkaset metrów dalej. Tam przyrządzane są nasze dwa red snappery. Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś będzie miał okazję do zjedzenia tej właśnie ryby, to szczerze polecamy. Pycha! Więcej na ten temat w filmiku:)

>> TU KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ SUPER FILMIK <<

Latarnia morska - dzień 69

Zacznijmy może od rzeczy niemiłej. Wydarzył się pewien incydent.
Wychodząc zostawiliśmy włączoną klimę, bo w przeciwnym razie w pokoju panowałby okropny zaduch i niemiły zapach. Właściwie to wcale jej wcześniej nie używaliśmy, wpadliśmy na pomysł ochłodzenia pokoju pod naszą nieobecność dzisiaj. Wracamy z krótkiej wycieczki i czujemy, że coś jest nie tak. Ręcznik leży w innym miejscu, talerze są przestawione, klima wyłączona i zniknął też pilot do jej obsługi. Ktoś tu był... Szybko sprawdzam cenne rzeczy, dokumenty i laptop na swoim miejscu. Na szczęście całą kasę nosimy przy sobie, więc strat nie ma. ALE nie pasuje nam ta świadomość, że ktoś tu się kręcił. Jakim prawem?? Pierwsza myśl to taka, że obsługa zabrała pilota i zwalą na nas, że to my zgubiliśmy i będziemy płacić.
Idę wkurzony na górę do restauracji. Koleżka zaczyna mi się tłumaczyć, że dziś dostali większy niż zwykle rachunek za prąd (hahaha wyobraźnia hindusa bujna jest) i to dla tego, że używałem klimatyzacji w pokoju. Tłumaczył się, że próbowali mnie znaleźć ale biedaczki nie mogli, więc weszli do pokoju i zabrali pilota. No kurde. A przecież dostaliśmy pokój za 600rp z wiatrakiem i klimatyzacją. Nawet się trochę zdziwiłem, że tak tanio ale wiadomo, różne są standardy i wyposażenie pokoi. Wszystko jest możliwe.
Dream Inn Hotel, nie polecam, zresztą jedzenie mają paskudne, jedne z gorszych jakie do tej pory jedliśmy.
Na koniec dodam tylko, że jak zawsze dla hindusa nic się nie stało i nie omieszkał ze słodkim uśmiechem poprosić o pozytywną rekomendacje na tripadvisorze :)

***

Wracając do dzisiejszego popołudnia, zaplanowaliśmy krótki wypad na wyspę Vypin. Znajduje się tam latarnia morska, cel naszej wycieczki. Szybka przeprawa promem (4 rupie za całą rodzinkę- toż przecież majątek) i tuk tuk pod samo wejście. Wdrapanie się po schodach na sam szczyt to nie lada wyzwanie (najwyższa pora rzucić fajki haha)
No ale widoki z latarni wspaniałe....




>> TU KLIKNIJ ABY OBEJRZEC SUPER WIDOKI Z LATARNI MORSKIEJ<<


Przepraszamy za małą obsuwę, z internetem tu kiepsko. Tzn wifi jest, ale zanim się strona otworzy to spokojnie pójdę zaparzyć herbatę i wrócę;)

niedziela, 17 lutego 2013

Chińskie sieci - dzień 68

Spacerujemy sobie po okolicy. Jest ładnie. Jest drogo. Czasem jakiś natręt chce nam opylić jakieś dziadostwo, ale też bez większej nachalności. Tutaj, w Kochin hindusi oszukują, więc trzeba się mieć na baczności cały czas. A to reszty nie wyda, a to zawyży cenę lub źle policzy rachunek. Znamy to. Ale i tak podoba nam się tu. Można pływać promem od wyspy do wyspy - frajda dla nas wszystkich:) Można spacerować po czystych i przytulnych uliczkach.



I tak sobie zaglądając to tu, to tam zachodzimy do portu. A tam porozwieszane sieci. Jest to dar od cesarza Chin z XIV wieku, było ich ponad 100, lecz działających dziś jest już tylko kilka. Naprawdę robi wrażenie, bardzo pomysłowa sprawa.



Idąc dalej widzimy rybaków wracających z połowu. Misternie zwijają długie sieci, przygotowując się do następnego wypłynięcia.



Jeśli ktoś ma ochotę oglądać nasze filmy, to zapraszam do poprzednich postów, są tam aktualne linki. Jestem jeden film "do tyłu" lecz powinienem to niedługo nadrobić:)

sobota, 16 lutego 2013

Wsiąść do pociągu byle jakiego - dzień 67

6.15 rano. Wsiadamy do pociągu. Ogólny pośpiech, nie ma czasu do stracenia i takie tam. Po jakiejś godzinie jazdy orientujemy się, że zgubiliśmy bilet. Myślę, że jeszcze miesiąc temu byśmy mocno się zestresowali taką sytuacją. A teraz? Wybuchnęliśmy śmiechem, to przecież tylko trzy godziny jazdy. I tak nikt nie sprawdzał biletów. Domyślam się, że nie byłby to problem, ponieważ kupując bilet podaje się imię i nazwisko i nasze dane gdzieś tam były. A nawet jeśli byłby to problem, to wydać jeszcze raz 250rp (ok 15zł) to też niezbyt wielka strata.
Zajechaliśmy szczęśliwie do Kochin.
A oto parę fotek z podróży:

omlet na śniadanie


 przeprawa promowa

 Maks steruje promem:)

zwiedzanie dopiero jutro, dziś na razie chillout;)

piątek, 15 lutego 2013

Syfna plaża w Kozhikode - dzień 66

Przyjechaliśmy do Kozhikode. W tym miejscu właśnie w roku 1498 po raz pierwszy przybił do brzegu Vasco Da Gama, portugalski odkrywca, zapisując się w historii jako pierwsza osoba, która dokonała tego drogą morską. Ustalił nowe połączenie pomiędzy Europą a Indiami.
Miasto jest dosyć spore, my mamy miejscówkę blisko stacji kolejowej, czyli blisko, żeby się ewakuować, bo zabawimy króciutko.

 widok z naszego hotelu, meczet na pewno rano będzie buczeć

 Dorotka wyczytała na wikitravel, że przy plaży jest Lion Park, wart odwiedzenia, że każdy znajdzie coś dla siebie, zarówno dorosły jak i dziecko. No cóż. Na miejscu staromodny i zdewastowany plac zabaw. Pełno śmieci.

 ananas moczony w jakimś syropie, fuuujj! ocet jakiś czy coś, mało co nie puściłem pawia

 czarnowłose niewiasty skaczą po falach chichocząc przy tym, ku uciesze chłopaków obserwujących ich z brzegu

tak wygląda plaża uczęszczana przez hindusów, sami sobie robią taki syf

 przychodzą tu popołudniową porą, spacerują i zażywają kąpieli

 trzymanie się za ręce, przytulanie i obejmowanie przez facetów to w Indiach oznaka przyjaźni

rozmowy z miejscowymi 

czekając na falę, która podmyje nogi

Pierwotny zamysł był taki, że odwiedzimy tutaj miejsce przybicia do brzegu Vasco Da Gamy. Oprócz tego mieliśmy zamiar zobaczyć latarnię morską. Jednak te atrakcje są położone względnie daleko od miasta, więc doszliśmy do wniosku, że nie będziemy się tłuc autobusami cały dzień. Za długo, za gorąco, nie warto. Idziemy więc na plac zabaw a jutro z samego rana uderzamy dalej na południe:)
Ogólnie drugim powodem dla którego zatrzymaliśmy się tutaj jest to, że rozbijamy naszą podróż do Varkali na mniejsze i krótsze odcinki. Tak po dwie, cztery godzinki jazdy pociągiem. Ja bym z chęcią jechał kilka dni, ale chłopaki domyślam się, że raczej nie:)

czwartek, 14 lutego 2013

Dalej na południe - dzień 65

O 9.30 ze stacji Kannur zabiera nas pociąg zmierzający do Kozhikode.
Półtorej godziny jazdy.
Czyli ciągle przesuwamy się dalej na południe Kerali.
A pomyśleć, że kiedyś przejechać 100km pociągiem po Polsce to była dla mnie wielka wyprawa...

Po zajechaniu na miejsce zdarzyła się pewna ciekawostka, w dwóch hotelach pod rząd nie chcieli nas. Dlaczego? Nie wiemy. Zasłaniali się tym, że niby nie ma miejsc, w co śmiem wątpić. Interesująca sytuacja:)

 finger banana, czyli takim bananem można się solidnie najeść;)


Wściekłe Ptaki, czyli Angry Birds, kolejny level, kolejne wyzwania;)


>> TU KLIKNIJ ABY OBEJRZEĆ CO SŁYCHAĆ U WESOŁEJ RODZINKI<<

No bez plaży się nie da! - dzień 64

Trzy dni. Tyle wytrzymaliśmy bez plaży haha. Umęczeni zwiedzaniem ruszamy się trochę dosmażyć, bo przecież miesiąc na Goa to dla nas za mało.
Wyruszamy na Thottada Beach oddaloną o 7km od Kannur. Dojazd tam nie jest łatwy ze względu na barierę językową, ale jakoś na migi dajemy radę haha. Jedziemy lokalnym autobusem, miejscowi spoglądają na nas jak na przybyszów z kosmosu, ale to już norma. Kierowca w pewnym momencie daje znak ręką, że to już tutaj. Wysiadamy, jeszcze tylko parę minut tuk tukiem od głównej drogi i jesteśmy na miejscu. A tam? ZERO cywilizacji, palmy, chaszcze jakieś. Na pięknej, dzikiej i dziewiczej plaży jesteśmy totalnie SAMI. Nic tylko rozpalić wieczorem ognisko, rozbić namiot i spać pod rozgwieżdżonym niebem...


tuk tukiem na...

... dziką i dziewiczą plażę

Posiedzieliśmy tam kilka godzin i wróciliśmy do Kannur. Na miejscu zastaliśmy totalnie zablokowane miasto ze względu na procesję. Próbowałem dowiedzieć się, co jak i dlaczego, jednak nikt nie potrafił udzielić mi odpowiedzi. Znów ta bariera językowa. A w sieci też nie znalazłem nic na temat tego wydarzenia... a szkoda, bo na pewno jest to bardzo interesujące. Jeśli ktoś wie coś więcej na ten temat, odzywajcie się:) Jedyne co wiem, to że ma to związek z handlarzami (bo większość sklepów tego dnia była zamknięta) i jakimś protestem (chyba).
Oto fotki:





środa, 13 lutego 2013

Maks wystraszył pytona! - dzień 63

Gdyby ktoś był mało zorientowany, to jesteśmy już na Kerali, to tak na marginesie;)
Czytamy o różnych atrakcjach, które warto odwiedzić będąc w Kannur. A czego można dowiedzieć się o Snake Park na stronach internetowych? "Można u nas zobaczyć 150 różnych gatunków węży, w naszym parku dla turystów prezentujemy show z wężami. U nas znajduję się jeden z największych instytutów badawczych w Azji, opracowujemy antidotum na ukąszenia węży." I tak dalej, i tak dalej. Brzmi zachęcająco, prawda?
A jak jest w rzeczywistości? Na miejscu kilka węży, no może przesadzam, kilkanaście. Leżą skulone gdzieś w ciemności za brudnymi szybami. Nic nie widać. Jest kilka krokodyli, małp, jaszczurek, 10 papużek falistych i to wszystko. Wszędzie śmierdzi małpimi, ptasimi i innymi odchodami, nikt tu nie sprząta. Obejście całego parku zajmuje około dziesięciu minut. A, show żadnego nie ma.
Zdjęć nawet nie wrzucam, są tak kiepskie.
No ale była jedna śmieszna sytuacja:) Była taka ogromna klatka z wielkim pytonem w środku. Leżał on sobie na murku. Maksiu podszedł, syknął jak prawdziwy wąż, a ten biedny pyton aż spadł z wrażenia. Tak, mam to nagrane, filmik niebawem:)

>> KLIKNIJ TU I ZOBACZ, JAK MAKS WYSTRASZYŁ PYTONA! <<

poniedziałek, 11 lutego 2013

Fort St Angelo fajny jest - dzień 62

Pierwsze wrażenie miasta Kannur - podoba nam się tu. Ludzie są przemili. Białych ludzi praktycznie nie spotykamy. Ceny są porażająco niskie i nikt nie oszukuje! To połączenie uśmiechu, ciekawości zwrotnej, otwartości ludzi oraz niskich cen właśnie sprawia, że jest tu super. I nikt nie zaokrągla cen do najbliższej 10 jak ma to miejsce na Goa, okazuje się, że moneta o nominale 1rp ma dużą wartość (przypomnę 1zł=17rp) i że często musimy ich używać. Cała kieszeń drobniaków nie używanych na Goa teraz idzie w ruch.
To może konkrety:
Np jedno jajko kosztuje tutaj 3rp, czyli za funta (5zł) mogę kupić prawie 90 jaj! No nic tylko mieszkać w Indiach, jeśli ktoś jest fanem jajecznicy na masełku:)
1kg arbuza kosztuje tutaj 15rp, na Goa 30rp i więcej.
Podwózka tuktukiem około 5 minut jazdy 15rp, bez targowania! W Rajasthanie za tą samą odległość płaciło się od 40rp w górę. Na Goa krzyczeli sobie 100 (tam akurat sami się poruszaliśmy, bo skuterem)
1kg winogron 30rp, na Goa 100rp i więcej
itd itd...
***

Dziś rozpoczynamy zwiedzanie, hurra! Na pierwszy ogień fort St Angelo, zbudowany przez Portugalczyków w roku 1505. Dojazd tuktukiem trwał około 10 minut, wstęp za free. Chłopaki mogli wyszaleć się porządnie okładając armaty swoimi mieczami świetlnymi. Ogólnie bez szału cały ten fort, ale świetne miejsce na spacer w upalny dzień (haalooo tu każdy dzień jest upalny), bardzo ładny zadbany i czysty ogród. Można w cieniu drzewka na ławeczce wypić świeżego kokosa. Cóż więcej do szczęścia potrzeba?

nie ma to jak armata i miecze świetlne (i jak tu nie kupować dzieciom zabawek, gdy jeden taki miecz kosztuje 20rp, czyli ok 1zł 15gr)

 widoczek z wieży na Maksia i roślinki;)

 widoczek z wieży na Mańka i skały

a kuku panie kruku, super mega korytarze i zakamarki, z godzinę biegałem z chłopakami, bawiliśmy się w berka, chowanego i ogólnie był zgiełk i hałas

niedziela, 10 lutego 2013

Jak nie wysiadać z pociągu...? - dzień 61

odpowiedź: "gdy ten już zaczyna jechać". Ale o tym później.
Ciekawa noc. Budzę się co chwila, ciężko jest spać w konfiguracji dorosły+dziecko na jednej wąskiej pryczy. Jakoś te stuk puk męczące jest. Zamieniamy się z Dorotką kilka razy, raz śpię z Maksiem a raz z Gabrysiem. O zdrowym nieprzerwanym śnie nie ma mowy. Po kilku godzinach, które dla mnie wydają się chwilą dzwoni budzik, no i dzwoni, i dzwoni. Ja uparcie klikam opcję drzemki (Krysia, nie piję z Tobą więcej rumu!) W końcu zwlekamy się. Pytam się jakiegoś gościa kiedy dojedziemy na stację Kannur, bo według moich obliczeń zaraz powinniśmy tam być. Tak sobie wymyśliłem, że jak pociąg miał opóźnienie wieczorem, to następnego dnia też powinien mieć. Jakoś nie wziąłem pod uwagę tego, że w nocy można nadrobić owe spóźnienie. No i tenże gościu robi zdziwione oczka i stwierdza, że ta stacja już była.
No więc szybka analiza sytuacji, na tyle szybka na ile pozwalają nam nasze zaspane umysły. Myślimy co by tu zrobić. Stoimy jak te cielaki i myślimy usilnie dalej, podczas gdy pociąg zwalnia i zatrzymuje się na następnej stacji. Nagle ja wpadam na pomysł: wysiadamy! Przecież jechaliśmy tylko pół godziny, znajdziemy jakiś transport żeby z powrotem znaleźć się w Kannur! Pociąg ciągle stoi, Dorotka wyraża dezaprobatę dla tego pomysłu. Ja jednak zaczynam działać, i to szybko. Chwytam plecak i ciskam nim na peron (szczęście, że mamy pierwszy przedział w wagonie, czyli blisko drzwi). Chwytam drugi plecak i wystawiam Maksa. Moja żona już ruszyła z kopyta i podaje mi Gabrysia. W tym samym momencie pociąg rusza... i nagle wszystko zaczyna dziać się jakby w zwolnionym tempie. Odbieram od Dorotki zbitkę naszych rzeczy, ciuchów, które zgarnęła jednym ruchem. Ja z dziećmi, plecakami i bliżej nieokreśloną całą resztą bambetli jestem na peronie, natomiast moja wybranka znika w drzwiach pociągu na 5 sekund. Zbyt długie pięć sekund. W końcu pojawia się, rzuca wózek na peron i sama skacze...
Wpatrujemy się w znikający za zakrętem pociąg. Ja jeszcze się trzęsę, na 100% nie potrzebuję już kawy, żeby się obudzić. Adrenalina jest lepsza. Spoglądam na Dorotkę, też się trzęsie. Uśmiechamy się do siebie bez słowa. Zaraz jednak zaczynamy liczyć straty. Na chwilę obecną stwierdzamy brak jednego polarowego kocyka z Qatar Airways. Da się przeżyć, zwłaszcza, że jest tu dużo cieplej niż na Goa.
Pytamy się o pociąg, jakikolwiek, który jedzie w przeciwnym kierunku. Mamy szczęście, bo podjeżdża za 10 minut. Przełazimy na przeciwległy peron.
Czy muszę wspominać, że ludzie gapią się na nas, bo jesteśmy lokalną atrakcją? No bo proszę sobie wyobrazić rodzinę czarnoskórych wypadających z pociągu i wyrzucających w popłochu plecaki w jakiejś wiosce w Polsce. Tak odrealniona sytuacja, że przez to komiczna:)
Kupujemy banany smażone w cieście, smaczne, świeżutkie. Zajadamy się. W międzyczasie podjeżdża ciuchcia z wagonami (bo ile można używać słowa "pociąg" w jednym poście?). Ładujemy się do tego z najtańszej klasy. Na pierwszy rzut oka nie ma miejsca dla nas, jednak hindusi jakoś tak się kompresują i przesiadają, że nagle mamy gdzie usiąść. Bardzo miło i sympatycznie. Tutaj uśmiech nic nie kosztuje.
Podróż trwa około godziny, ponieważ zatrzymujemy się w każdej wiosce. A bilet? No kto by się przejmował czymś tak mało istotnym? To tylko godzina jazdy:) A tak w ogóle to kolej indyjska jest nam jeszcze dłużna, bo i tak wysiedliśmy w połowie drogi mając bilet do Varkali, czyli na samo południe. Taka moja pokrętna logika.
Dlaczego właściwie miejscowość Kannur? Co jest w niej wyjątkowego? W sumie nic takiego, jest w połowie drogi, ale po zrobieniu małego researchu (analiza trasy pociągu i googlowanie miast) okazało się, że warto byłoby tam zatrzymać się na kilka dni. Nie chcieliśmy od razu przenieść się na samo południe. Mieliśmy ochotę zobaczyć co jest po drodze.
Zobaczyć więcej.
I jak wygląda miejsce w którym teraz się znaleźliśmy?
Zapraszam do czytania jutro:)


smażony banan w cieście na śniadanko

Na nas już czas - dzień 60

Jeśli ktoś chce wyjechać w grudniu lub styczniu do ciepłych krajów, zamienić zimę w Polsce na lato pod palemką, to śmiało polecam Goa. Każdy białas znajdzie tu coś dla siebie. Pogoda jest wyśmienita, jest ciepło, można posmażyć się na plaży, ale nie jest parno, ciągle wieje lekka chłodna bryza. Wieczory są przyjemnie orzeźwiające. Jedzenia jest do wyboru do koloru, z różnych części świata na przykład dania meksykańskie, izraelskie, tajskie, włoskie, chińskie itp. Te i inne czynniki wzięte pod uwagę sprawiają, że jest to wspaniałe miejsce. Byliśmy na innych plażach, słyszeliśmy też o miejscach na północy, które cieszą się niepochlebną opinią. Ogólnie nasze zdanie jest takie, że Agonda jest the best! Szczególnie dla rodzin z dziećmi:)
Rano robimy ostateczne sprawdzanie i pakowanie. Idzie nam wyjątkowo opornie, trzeba ruszyć zastane i nasłonecznione tyłki. Trochę się tu zasiedzieliśmy. Potrzeba nam wrażeń. Chcemy znów zobaczyć Indie, powłóczyć się trochę i sponiewierać:)
Przy robieniu checkout właściciel Steve podarował nam 500 rupii (15 dni 10000rp zamiast 10500), tak więc miło:)
W tym miejscu chciałbym podziękować naszym znajomym, którzy w tym ostatnim dniu bardzo nam pomogli. Po zdaniu pokoju mieliśmy do zagospodarowania cały dzień. Aż do 23.00 właściwie nie mieliśmy gdzie się podziać. Wtedy Kafi i Harmony przygarnęli część naszych wartościowych rzeczy do swojego domku, a Gabryś zdrzemnął się na werandzie. Dzięki:)
Również podziękowania dla Krysi i pani Marii, u których zostawiliśmy resztę bagaży, ogarnęliśmy się po plaży i przeczekaliśmy prawie do północy. Pani Maria przygotowała dla nas prowiant na podróż, zrobiło nam się ciepło na sercu:)
Fajnie, że pojawiliście się na naszej drodze, miło było Was poznać. Do zobaczenia :)

***

Zamawiam taksówkę na stację kolejową w Canacona. Koleżka ma ambicje Kubicy, ale mniejsza o to.
Pociąg ma prawie godzinne opóźnienie, wjeżdża na peron o 00.25. Szybko odnajdujemy nasz wagon i nasze miejsca leżące. Ładujemy się wszyscy na nasze prycze. Ja z Gabim na górnej a Dorotka z Maksiem na środkowej. Zapadamy wszyscy w niespokojną drzemkę... stuk puk... stuk puk... cdn.

>> TU KLIKNIJ ABY ZOBACZYĆ ZAGUBIONĄ MINĘ MAŃKA <<