czwartek, 29 września 2011

Spotkania biznesowe - Dzien 19

Trzeba zaczac od tego, ze tutaj jest po sezonie. Bialych turystow jak na lekarstwo. Dla nas super sprawa, jest tanio i spokojnie (np. zawsze sami na basenie). Jednak dla handlarzy jest to okres posuchy. Aaaaaby cos sprzedac uzywaja prostych ale bardzo skutecznych trickow psychologicznych. Niestety biedaczki nie wiedza o tym, ze na nas to juz od dawna nie dziala. Rozmowa zaczyna od przywitania, przedstawienia sie i wypytania o podstawowe informacje. Najczesciej temat schodzi na dzieci. Oczywiscie tez maja zblizona ilosc dzieci w podobnym wieku - taki zbieg okolicznosci. Jak juz jestesmy przyjaciolmi i wiemy o sobie wszystko, przedstawiaja swoja oferte. Oczywiscie cena wyjsciowa produktu lub uslugi jest oszalamiajaca. ALE dla przyjaciela znizka - specjalnie dla nas. Kiedy probujesz grzecznie sie wycofac, nastepuje atak. Wywolywanie wyrzutow sumienia, branie na litosc, prosby i wciskanie na sile czegos, czego nie chcesz i nie byles tym zainteresowany. Handlarz podarza za toba, zagradza ci droge, krzyczy, blaga, wymusza obietnice ze wrocisz pozniej do niego i na pewno cos kupisz. Ogolnie ciezko jest odpedzic sie a przejsc niezauwazonym niemozliwe. Zjawisko to jest chyba ogolnoswiatowe. Doswiadczylismy tego rowniez w innych panstwach. Jednak tutaj jest to naprawde meczace.
Nawiazujac do tematu, jest tutaj taki pan, nazwalismy go Pan Delfin, bo codziennie przychodzi do nas do domku i chce byc naszym przyjacielem, przyprowadzil nawet swojego dwuletniego synka (ale mamy watpliwosci czy to jego dziecko haha) zeby pobawil sie z Maksiem. Siada u nas na schodach, pyta sie co slychac, i jakie plany mamy na jutro. Cel jest jeden - sprzedac nam wycieczke na poranne ogladanie delfinow. I nawet przez chwile przeszlo nam przez mysl, ze moze wybralbym sie sam z Maksem, ale Pan Delfin chce nam sprzedac te wycieczke jako pakiet rodzinny, czyli Gabriel tez by musial zabulic. Po chwili uprzejmosci wracamy do swoich zajec, a nasz przyjaciel niestrudzenie siedzi sobie dalej i nie przejmuje sie tym, ze go ignorujemy.
Zdajemy sobie sprawe, ze jest to chleb tych ludzi. Lecz my nie jestesmy tu po to, aby zabawiac Pana Delfina i jemu podobnych. Wciaz ma koles nadzieje, ze ulegniemy i dla swietego spokoju kupimy te wycieczke, bo z pewnoscia ma takie doswiadczenie, ze bialas w koncu sie zlamie.

Historia tego pana jest niezmiernie interesujaca, zaczepil nas na plazy i przedstawil sie jako biznesman sprzedajacy hurtowo naszyjniki do Europy. Zarzekal sie, ze owe produkty wykonuje sam. Wczoraj, jak twierdzi, wyslal transport 60kg tychze wyrobow do Rosji, a jutro wysyla 30kg do Holandii. Pytal sie czy nie jestesmy zainteresowani wspolpraca z nim. W miedzyczasie pokazal kubeczek z muszelkami, ktore wlasnie zbieral na wieczorny rodzinny posilek. Najlepsze jest to, ze owe naszyjniki mozna dostac w kazdym kramie z pamiatkami w Lovinie. Kurde cos tu sie nie klei;)


wystarczy tylko spojrzec w ich kierunku, a nie dadza ci spokoju 

ta pani biega za nami od wczoraj, wola hej John! hej Dora! Obiecalas mi! Kup tylko u mnie!

Ja jako przyjezdny, gosc w danym kraju chce byc mily i po prostu szanowac innych ludzi, natomiast handlarze bezpardonowo to wykorzystuja. Wchodza bialasowi na glowe, bo wiedza, ze moga bezkarnie to robic. Turysta usmiecha sie, jest grzeczny, bo nie chce nikogo urazic.
Reasumujac, najlepiej starac sie ich ignorowac i robic swoje.

My lezaki sloneczne - Dzien 16-18

Pierwszy raz zdarza mi sie laczyc dni w jednym poscie, ale kurde sorry nie da sie inaczej. Potrzebowalismy odpoczynku, totalnego lenistwa i nic nierobienia. A jak wiadomo przy dwojce dzieci jest to i tak nierealne, wiec ograniczylismy sie do zabaw z dziecmi przy basenie, przechadzania sie po okolicy a w miedzyczasie zmeczenie powoli z nas uchodzi...
Znajdujemy sie w resorcie Sartaya w miejscowosci Lovina na polnocy Bali. Stoja tu piekne wypasione bungalowy i prawdopodobnie w tak eleganckie miejsce w dzien bysmy nigdy nie zaszli. Z racji tego, ze przyjechalismy tutaj pozno wieczorem i padalismy na pysk, wzielismy ten nocleg z zamiarem "jestesmy tu tylko na jedna noc". Poczatkowa cena byla 450tys Rp, udalo sie zbic do 200tys. Rano usmiechnelismy sie do siebie porozumiewawczo i postanowilismy, ze jesli cena bedzie nizsza to zostaniemy tu na dluzej. Udalo mi sie wytargowac 150tys Rp (w tym sniadanie, ciepla woda, wifi, basen i inne dobrocia:) Biorac pod uwage standard naszego domku jest to calkiem niezly deal:)

wspomnienie maratonu - smutne minki 





Indonezyjski maraton - Dzien 15

Piszac te slowa siedze przy hotelowym basenie, Maksio dokazuje w wodzie, opalamy sie i mamy wreszcie wspaniale wakacje a ponizsze wspomnienia jawia sie niczym zly sen...

***

Jest noc. Nie mamy gdzie sie podziac. Koczujemy na dworcu kolejowym w Yogyakarcie. Planowany odjazd pociagu do Surabaya o 00.47. Ja ucinam sobie drzemke. Pozniej nasi goreng i kawa. Pociag spoznia sie...
Wreszcie nadjezdza o 2 nad ranem, ladujemy sie do srodka. Maksiowi moscimy poslanie na podlodze, Gabriel spi na kolanach Dorotki


Przed 8 rano docieramy do Surabaya, jest dobrze, pociag nie mial duzego spoznienia i spokojnie mozemy kupic bilety na kolejny odcinek, dalej na wschod az do Kepatang gdzie odplywa prom na wyspe Bali. Ruszamy godzine pozniej, mielismy troche czasu na zakup suchego prowiantu. Jedziemy, czasem przystajemy ale generalnie zolwim tempem bujamy sie do przodu...

Maksio pozera swoje ulubione ciasteczka oreo

poniej wlaczam mu Kubusia Puchatka i zasypiam na jamochlona (powiedzienie wypozyczone)

I tak bujamy sie az do 16.30. Mamy juz troche dosc, ile to juz godzin w pociagach? Cala noc i prawie caly dzien... Postanawiamy wziasc nocleg przed promem i przeprawic sie nastepnego dnia, jednak okazalo sie, ze do portu jest 3 minuty piechota a prom zaraz odplywa, a poza tym to tylko 40 minut. Zaciskamy zeby, to juz nie daleko. Doplywamy na Bali ok 18.00 glodni i wykonczeni. Naszym celem ostatecznym jest Lovina, miejscowosc na polnocy, okolo 2 godziny jazdy busem. Jest juz po zmroku, okazuje sie, ze dworzec jest zamkniety, zreszta nic, poza portem tu nie ma. Pytamy o najblizszy hotel, jest ok kilometr stad. W koncu jak spod ziemi wyrasta jakis gosciu i pyta dokad chcemy jechac, my na to ze obojetnie (naprawde bylo nam wszystko jedno, byle dalej do jakiejkolwiek miejscowosci turystycznej...) A on, ze zaraz odjezdza bus do Loviny, no kurcze mamy fart. O 19 wsiadamy wiec do tego busa pelnego wycackanych niemek. My brudni, spoceni, cuchniemy gorzej niz durian. Jedziemy w uscisku tym mikropojazdem, jest do bolu niewygodnie.
Ok 21 dotoczylismy sie do celu. Prawie dobra w ciaglej podrozy, nie pierwszy raz sponiewieralismy sie strasznie...
Znajdujemy nocleg. Jest ciepla woda, reczniki, swieza posciel i dwa ogromne lozka - RAJ - jakbysmy nagle znalezli sie w innym swiecie. Nam jednak malo do szczescia potrzeba... dobranoc:)

a takie oto mielismy widoczki z okna:





po drodze bylo mnostwo plantacji mango, papaya i bananow, lecz ciezko bylo trzymac aparat w pogotowiu przez cala podroz...

wtorek, 27 września 2011

Borobudur i ogien (a raczej pot) z tylka - Dzien 14

Rano nic nam sie niechcialo.
Ale jakos po poludniu sie zebralismy, swiatynie Borobudur czekaja. Dojazd tam zajal nam ponad dwie godziny. Ostatnio nie mielismy dostepu do internetu i nie sprawdzilismy dokladnie czasu dojazdu. Okazalo sie, ze autobus jechal przez Rzym na Krym. Tak wiec ledwo zdazylismy przed zamknieciem tego calego balaganu. Na szybkiego zwiedzamy. Pieeeeknieee, ale trzeba prawie biec spowrotem na ostatni autobus do Yogi... No kurde. Jestesmy juz niezle wyrabani i spoceni. Zeby wrazen bylo wiecej kierowca autobusu ma cos z glowa nie teges. Zapieprza jak porabany. Widzi czerwone swiatlo z odleglosci 50 metrow ale cisnie dalej, w dodatku na trzeciego. Jego pomocnicy stoja w otwartych drzwiach i dra sie na cale gardlo do innych uczestnikow ruchu. Polacy na drogach to pikus... Dlatego tez zapada decyzja, ze o ile to mozliwe jezdzimy pociagiem.
Jak juz mowilem mam gdzies takie zwiedzanie, lecz tych dwoch miejsc nie chcielismy odpuscic. Bylem, sweet focie zrobilem... Moze kiedys tu wrocimy (w co watpie bo jest tyle innych miejsc na swiecie) i wtedy bedzie czas na spokojna kontemplacje (nie mylic z pluciem pod katem)
No i jak widac zdjecia zrobilem po lebkach, troche szkoda, nie bylo czasu...
Wiadomosc dla tych, ktorzy chcieliby uniknac oplaty wejsciowej w wysokosci 15USD - po ktorej uiszczeniu obsluga zawiazuje szmate w pasie. Wiec nieproszonych gosci latwo wyhaczyc.
I co dalej z dnia dzisiejszego? O 1 w nocy mamy pociag do Surabaya, stamtad kolejny pociag... A potem Bali... I nigdzie sie stamtad nie ruszam;))
Pare slow o Maksiu. Co raz lepiej odnajduje sie on w naszej tymczasowo cyganskiej rzeczywistosci. Na szczescie uwielbia wszystkie mozliwe pojazdy. Pociagi, samochody, samoloty, autobusy, metro, lodki motorowe, promy, riksze to dla niego sama radocha:) O naszym Gabryniu nie ma co sie narazie rozpisywac, male ma potrzeby. Slodziak tylko usmiecha sie do wszystkich dookola..... Budzac okrzyki zachwytu i smiech.
W ogole to czujemy sie czasem jak w cyrku (pisalem juz o tym? ech to zmeczenie...) Tyle ze to my jestesmy glowna atrakcja. Jak rzadki okaz jakis. Bialas w publicznym transporcie to rzadkosc, ale nic nadzwyczajnego. Za to dwa bialasy z dwojka dzieci to juz chyba jakis kosmos.

No i tak kosmici jada pociagiem, stuk puk. Maksiu spi umoszczony na podlodze, Gabrynio razem z Dorotka, a ja nadrabiam zaleglosci blogowe... Dobranoc:)







Prambanan express- Dzien 13

Ciekawe jest to doswiadczenie gdy czyta sie blogi, strony innych ludzi, sledzi sie ich poczynania a pozniej mozna powstale wyobrazenie skonfrontowac z rzeczywistoscia. Malgosia i Tomek w pewnych kregach znani jako tamtaramy od niespelna trzech lat sa w ciaglej podrozy. Fajnie jest po prostu pogadac, zjesc razem bakso na miescie, napic sie. Generalnie wielki szacun.
A dzisiejszy dzien? Ja zarwalem nocke wiec tego dnia mam lekko inne postrzeganie rzeczywistosci haha. Wyladowalismy w Yogyakarcie. Hotelik i dalej w droge. Zobaczyc slynne swiatynie Prambanan. Tyle sie o tym naczytalem, ze byc kilka kilometrow obok i nie zobaczyc... No coz. Majestatyczne. Imponujace. Polecamy:) Niestety poswiecilismy na to zbyt malo czasu, mozna by tam spedzic niezlych pare godzin, lecz my ledwo wyrobilismy sie na zachod slonca.
A sama Yogyakarta? Miasto jak miasto. My nie lubimy. My stad spadamy. Jak najszybciej. Jeszcze pomeczymy sie troche tym ciaglym przemieszczaniem, zeby znalezc w miare dobra miejscowke na Bali i/lub Lombok.
A wieczorkiem pare lykow wody ognistej z boliwijskich kubeczkow:))) a co;)

Praktyczne info:
- dojazd autobusem 3A (chyba) z Malioboro, czas ok 40 min, 2000Rp od osoby
- wstep 13 dolcow od osoby (zdzierstwo)





poniedziałek, 26 września 2011

Zmeczone wakacje - Dzien 12

Zimno mi... Marzna mi paluszki... Zimno mi... Brrr...
Jest trzecia nad ranem, siedze na lotnisku LCCT pod Kuala Lumpur, jest mi cholernie zimno (ach ta klima) i nie moge wyjsc na zewnatrz gdzie cieplo, poniewaz trzymam warte. Dzieciaki i Dorotka spia w naszym przygotowanym napredce mini obozowisku. Wszystkie cieple rzeczy uzylismy do ogrzania maluchow. Za kilka godzin tzn o 7 rano mamy samolot do Indonezji, a dokladnie do Yogyakarty.
Od dwudziestu godzin jestesmy w podrozy. Zaczelo sie pobudka wczesnoporanna, bo prom do Mersing odplywa o 7.30, na miejscu bylismy o 10. Nastepnie o 12.30 autobus do Kuala Lumpur, zeby znalezc sie tam po szesciu godzinach jazdy. Kolacja z krewetek w China Town. I znow autobus, ostatni tego dnia, na lotnisko. Rozbicie obozu. I tak nastala pozna noc.
W tym miejscu chcialbym podzielic sie pewnym przemysleniem. Jak juz wspomnialem wczesniej zmieniamy plany. Nasz wyjazd to nie sa zadne zawody, z intensywnym podrozowaniem poczekamy az dzieciaki beda starsze. Na chwile obecna potrzebujemy po prostu odpoczac w jakims fajnym miejscu. Przed wyjazdem narzucilismy sobie pewna trase. Miejsca, ktore chcemy odwiedzic, zabytki, ktore chcemy zobaczyc. Okazalo sie, ze jestesmy ciagle zmeczeni, poddenerwowani. Zwiedzanie nie sprawia wiekszej przyjemnosci. Mam gleboko gdzies swiatynie wpisane na liste unesco albo wulkany ogladane o wschodzie slonca jesli moj syn nie jest do konca szczesliwy. Az calym soba cieszyl sie biegajac po plazy i taplajac sie w wodzie. Tak wiec kierunek plaza...


praktyczne info:
- nocleg na plazy ABC w South Pacific Chalets 50RM za noc
- autobus z Mersing do KL 35RM wersja VIP

środa, 21 września 2011

Ostatnie fotki z Tioman - Dzien 11

maly waranek smrodziak 

plaza w Juara... 

...ladna jest 

jeszcze wiekszy smrodziak 

slepa zolwica Jo 

wylegarnia zolwi w Juara 

ale lepszy od zolwia jest maly kotek:) 

kolezanki Gabriela;) 

 nie ma to jak swiezy owoc na plazy

leniwe popoludnie... 

... i aktywny wieczor:)

Slepy zolw morski - Dzien 10

Szarpnelismy sie. Wzielismy auto z kierowca. Po co? Zeby pojechac na druga strone wyspy do wioski Juara. Mozna tam zobaczyc wielkie zolwie morskie, nakarmic je i dotknac, a tak przynajmniej zachwalaja miejscowi. No to zapakowalismy sie do auta terenowego z napedem 4x4, bo inne nie daloby rady, zeby pokonac wzniesienia posrodku wyspy. Jedziemy dziarsko po stromej i kretej drodze. Silnik wyje a Maksiu cieszy sie i krzyczy "jade autem tenerowym". Po pol godzinie docieramy na miejsce. Piekna pusta plaza, ogromne glazy jak na Seszelach. A zolwie? Hmm... Idea wzniosla i piekna, bo sa tutaj ratowane te rzadkie stworzenia i to absolutnie popieram. Pomoc polega na opiekowaniu sie jajami, ktore zakopane sa w piasku na glebokosci 70cm, okres wylegu trwa dwa miesiace. Nastepnie malenstwa zwracane sa morzu, gdzie musza radzic sobie same. Piec lat temu na swiat przyszla mala zolwica o imieniu Jo, nie wypuszczono jej na wolnosc gdyz jest niewidoma i nie przetrwalaby w swoim naturalnym srodowisku. I teraz trzymana jest w malym baseniku, ku uciesze gawiedzi... Lecz atrakcja turystyczna to marna. Mysmy widzieli to tak: droga tu daleka, impreza wcale nie tania, a to co zobaczylismy to jeden zolw w malej sadzawce z brudna woda, w dodatku slepy... Gra niewarta swieczki. Wiecej dowiem sie z kanalu discovery.
Choc z drugiej strony miedzy innymi to dzieki oplacie za wstep takie miejsce ma racje bytu. Sam nie wiem...
Pozne popoludnie spedzamy na naszej plazy. Wzmaga sie wiatr. Na horyzoncie niebo pociemnialo. Gleboki granat chmur deszczowych pieknie kontrastuje z jasnym i slonecznym odcieniem zielonej wody przy brzegu. I do tego wzburzone morze. Jedna z tych chwil, kiedy mozna po prostu siedziec na brzegu i zachwycac sie pieknem natury. Dobra, nie zameczam juz Was tymi opisami przyrody. I tak bylo ich za duzo w lekturach szkolnych haha;) Dobranoc:)

Praktyczne info:
- auto terenowe z kierowca z Tekek do Juara 120RM (utargowane ze 160), nie polecamy
- butelka wody od 2 do 4RM, zalezy gdzie
- srednia cena posilku 7RM
- wstep do zolwi 10RM od osoby

Taksowka wodna - Dzien 9

Morza szum, nietoperzy skrzek, zlota plaza posrod palm... Bo chyba tak mozna opisac te wyspe...
Jednak dlugo nie usiedzimy w jednym miejscu. Pakujemy dzieciaki na plecy i idziemy przed siebie. Dorotka Gabiego w nosidlo ergo a ja Maksia w chuste wiazac ja sposobem tybetanskim (fajnie brzmi, co?;) Tak uzbrojeni udajemy sie do oddalonego o dobre pol godziny marszu miasteczka Tekek.
Wedrujemy w pocie i znoju az tu nagle slyszymy przerazliwy pisk. Zadzieramy glowy do gory a tam na drzewie az czarno od nietoperzy. Azjatyckie gacki olbrzymie musialo cos obudzic. Co? Nie wiemy. Spogladamy na inne drzewa. Tam tez czarno od wiszacych do gory nogami krwiopijczych ssakow. Tyle ze tamte spokojnie spia. Skojarzenie z filmem "Ptaki" jest nieuniknione:)
Moze jeszcze slow pare o wyspie. W przewazajacej czesci jest bardzo gorzysta, pokryta dzungla. Wzdluz plazy wykarczowany jest waski pas drzew. Mozna wiec powiedziec, ze mieszkamy na skraju dzungli i obcujemy z natura:) Ma to tez swoje konsekwencje - czesto mozna spotkac ogromne jaszczurki (w tym miejscu chcialbym pozdrowic babcie Grazynke, bo te jaszczurki to smierdzace warany). Metrowe gady przechadzaja sie tu i owdzie. Zrobic zdjecie jest trudno, bo plochliwe to bestie i szybko czmychaja w zarosla. Co chwila stada malp wyskakuja na droge. No i trzeba uwazac na duze weze, bo tez ich tu calkiem sporo.
Gdy zamawiamy rybe to Maksio zawsze dokarmi paletajace sie wszedzie koty. Slowem pelen zwierzyniec:)
Wracajac do tematu dzisiejszej wycieczki. W Tekek znalezlismy fajna mala knajpke, gdzie mozna zjesc smazone banany, spring rolls, pyszne paczki z ciasta bananowego i wiele innych smakolykow. Co tez z radoscia czynimy:)
Czas wracac... Decydujemy sie na taksowke wodna, jest to zwykla motorowka, ktora za oplata kursuje pomiedzy plazami. Super trafiony wybor, bo w 5 minut docieramy spowrotem na nasza plaze, i radocha dla Maksa, bo lodz motorowa pedzi podskakujac na falach:)
No i karmienie rybek z pomostu. I chillout generalny:)))

Niechaj zdjecia przemowia - Dzien 8









niedziela, 18 września 2011

Tioman - Dzien 7

Niewielka wysepka po wschodniej stronie Malezji. A na wysepce my i nawet calkiem sporo dzikiej natury.
Od chwili kiedy nasze stopy tutaj postanely wszystko sie zmienilo. Dzieci wreszcie zaczely spac o normalnych porach, czyli zegnaj jet lag. Maksio potrafi godzinami bawic sie na plazy, zbiera kamyczki i muszelki. Turkusowa woda jest goraca jak zupa. Upal... Bajeczne lato po prostu:)) Moze piasek nie jest tu bialy jak maka - bo widzielismy lepsze plaze, ale teraz nie o to chodzi. Po prostu jest super:)
Nie wspominalem wczesniej, ale malezyjczycy to bardzo mili, pomocni i sympatyczni ludzie. Pomagaja nam bezinteresownie - wydaje nam sie, ze po poprzednich podrozach a zwlaszcza po Wietnamie potrafimy te bezinteresownosc rozpoznac.
A i jedzonko jest calkiem dobre - slowo pyszne rezerwuje dla Tajlandii.
A gdzie dokladnie jestesmy? Nasza plaza nazywa sie Air Batang, popularnie abc. Mamy ladny domek z widokiem na morze. Zostaniemy tu okolo pieciu dni:)))
Oj odpowiada nam ten wyspiarski, leniwy i goracy klimat:))

PS. Internetu jest tu malo i jest powolny, wiec narazie wpisy beda pojawiac sie z pewnym opoznieniem

Jest z nami piaty pasazer... - Dzien 6

Ech miotamy sie. Na autobus o 12.45 nie bylo juz biletow, ciapy jestesmy. Nastepny o 18.15, no po prostu super. Ech ech musimy sobie przypomniec pare spraw technicznych, jak sie organizowac oraz przyswoic pare nowych aspektow, bo jest nas troche wiecej. Jak narazie duzo sie przemieszczamy i nie jest to fajne. Powiedzialbym nawet, ze fizycznie meczace - kiedys mielismy jeden duzy plecak i jedno dziecko, natomiast teraz mamy dwa duze plecaki i dwojke dzieci (a na tragarza nas po prostu nie stac).
Teraz juz wiemy, ze musimy zweryfikowac swoje plany, czyli zrobic ciecia. Odwiedzic mniej miejsc, ale zostac w nich dluzej. Gabrielkowi wszystko jest obojetne, bo jest caly czas noszony i szczerzy sie do wszystkich swoim jednym zabkiem. Natomiast Maks potrzebuje troche wiecej stabilizacji i duuuzo czasu na place zabaw i inne dobrze mu znane przyjemnosci:)
Wracajac do dnia dzisiejszego. Zeby wzajemnie sie uszczesliwic podczas oczekiwania na autobus odwiedzilismy znajdujacy sie tuz obok dworca historyczne i godne polecenia miejsce, czyli hipermarket Tesco hahaha:)))

***

Zajechali my do Mersing, ale jak... Kierowca byl chyba nie w pelni wlacz umyslowych, pedzil jak szalony, scinal zakrety, czasem ryl kolami pobocze. Nam serca podchodzily do gardel, za to miejscowi siedzieli nieporuszeni i robili to, co kochaja najbardziej, czyli mietosili swoje telefony.
Przybylismy dosc pozno w nocy i wzielismy nocleg w pierwszym lepszym hotelu wong cos tam krzaczki pong, gdzie powiedzenie "karaluchy pod poduchy" nabiera calkiem innego znaczenia... Nawet nie zapalamy swiatla, tylko od razu padamy na lozka. Rano pobudka na prom.

oto nasz dodatkowy pasazer, lubi malezyjska odmiane gruszek...

piątek, 16 września 2011

I w droge! - Dzien 5

Slowa te pisze gdy jedziemy autobusem do Melaki. Maksiu zasnal a Gabrys walnal wielka kupe (jesli to kogos interesuje hahaha). W pierwotnym planie mielismy uderzac od razu na Tioman, czyli na nasza upatrzona rajska wyspe. Ale trzeba by zerwac z samego rana dzieciaki. A my za wszelka cene nigdzie nie pedzimy, wiec rozbilismy ta droge na dwie czesci. Tak wiec dzis popoludnie i nocleg w "malezyjskich krupowkach" - bo takie opinie slyszelismy o Melace, a jutro rano do Mersing i promem na Tioman. A tam troche poplazujemy i generalny chillout. Po cos w koncu targamy ze soba te grabki, lopatki, wiaderka i basenik:)
Moze pare slow o nowym dworcu autobusowym w Kuala Lumpur. Wielopoziomowy, wielki i nowoczesny. Spora ilosc sklepow i barow. Powiem tylko, ze gdyby tak wygladalo chociaz jedno polskie lotnisko to bym sie cieszyl. Moze o autostradach juz nie bede wspominal...

***

No wiec zajechali my. Miasto jak miasto.. Dobranoc:)

praktyczne info
- autobus miejski (2RM ok 25min) z Puduraya na nowy dworzec Bersep Adu Selatan, skad odjezdza autobus dalekobiezny do Melaki (10RM ok 3h)
- nocleg w Old Family Guesthouse 60RM, klima, wifi, sniadanie

czwartek, 15 września 2011

Batu Caves - Dzien 4

Po pierwsze chcialbym sie wytlumaczyc, poprzednie trzy posty potraktowalem troszke po lebkach. Po pierwsze zmeczenie, po drugie nie mam drugiej pary rak haha. Dawniej zawsze gdzies moglem cos napisac, teraz albo zajmuje sie Maksiem, albo Gabrysiem. Ale kazdego dnia stajemy sie coraz bardziej ogarnieci i radzimy sobie coraz lepiej, wiec badzmy dobrej mysli:)
Mielismy w planie z samego rana pojechac do jaskin znajdujacych sie pod Kuala Lumpur. Uhm jasne. Wstalismy okolo poludnia. Nasze szkraby nie maja jet laga tylko nocne motorki w tylkach i tak to wychodzi. No ale szybko sie zebralismy i wyszlismy na autobus. Po drodze zaczelo juz konkretnie padac. Na przystanku poznalismy pare z Wroclawia. Hania i Kuba spedzili w Azji dwa miesiace ale juz zaraz wracaja do domu. A ze tez mieli w planach jaskinie to ruszylismy razem. I tak jakos bylo fajnie i milo (chyba ze nas "polaczki" obgadaliscie, co?;) spedzilismy reszte dnia, konczac na pysznej kolacji w stylu chinskim. Ej wlasnie zapomnielismy zrobic sobie super sweetasna focie;) No ale wracajac do jaskin, na poczatek trzeba bylo pokonac kilkaset stopni (oj nozki sie potem trzesly) aby ujrzec wielka dziure w skale. Najwieksze wrazenie zrobilo to na Maksiu, sam pokonal wszystkie stopnie i z rozdziawiona buzia mowil "jaaaskiniaaa".
Ogolnie to ciagle deszcz padal albo kropil, wiec mokrawy dzien. A wlasnie, dostalismy parasolke od jakiejs hinduski, powiedziala, ze o dzieci trzeba dbac:) naprawde mily gest:)


 Maksiu dzielnie sie wspina...

... a w nagrode dostaje upragnionego kokosa:)

praktyczne info:
- Spimy w Ribbon Stayyz, 50RM za pokoj z wielkim lozkiem, klima, w cenie sniadanie i wifi, polecamy
- Autobus do Batu Caves z przystanku Bangkok Bank (10 min piechota z China Town) nr 11 za 2.50RM, jedzie ok 45 min
- Autobus z lotniska (nie LCCT tylko miedzynarodowe) do China Town / Puduraya 10RM