poniedziałek, 31 maja 2010

Stan ducha naszego jest mniej wiecej taki


PS. Jesli jest ktos bardziej zakrecony niz my to prosze sie zglaszac w trybie pilnym;)

czwartek, 27 maja 2010

Inne Swiaty w glowach naszych

Przygoda w Azji minela szybciej niz mrugniecie okiem... Choc wtedy perspektywa kilku miesiecy wydawala sie wiecznoscia...
Czy bylo warto? Po tysiackroc!
A jak nam w Polsce? Pachnie cudnie trawa, kwiaty i bez. Czegos takiego nie znalezlismy w Azji. Szybko zaspokoilismy potrzebe polskiego jadla i z checia przeszlibysmy sie po dowolnej ulicy w dowolnym miescie w Tajlandii w poszukiwaniu naszych ulubionych smakolykow:) No dobra, a ja znow o zarciu haha;)
Teraz ciezej niz kiedys jest znalezc nam swoje miejsce na swiecie. W polskiej rzeczywistosci nie mozemy sie odnalezc, mamy inne horyzonty. Moze kiedys wrocimy do Ojczyzny, za lat kilka. W angielskiej rzeczywistosci umiemy sie odnalezc, lecz nie jest to spelnienie naszych marzen. Natomiast w Azji czujemy sie... najlepiej... jak u siebie... chociaz skomplikowane to wszystko. Po prostu gna nas gdzies. Jak narkotyk chyba. Rozdwojenie jazni pomiedzy budowaniem stabilizacji, ogniska domowego a jazda gdzies przed siebie. Chcielibysmy juz juz, teraz, wyruszyc w dal. Plecak na plecy i pojechac tam gdzie nas jeszcze nie bylo...
Jak rozni sie swiat Zachodu i Wschodu pokazuje na przyklad zachowanie sie ludzi na lotniskach, znaczy sie obslugi. W Azji przewozilismy zestawy sztuccow i duze butelki z woda w bagazu podrecznym. Pod wozek nikt nigdy nam nie zagladal. Naprawde mozna bylo wniesc na poklad samolotu wszystko. Po przejsciu przez bramke (ktora piszczala) wesoly ochroniarz jedna reka klepal mnie po udzie i mowil, zeby isc dalej. Wszedzie byly gniazdka elektryczne do ktorych mozna bylo sie wpiac bez problemu. Londyn Stansted szybko sprowadzil nas do "cywilizacji": zasada 100ml, przetrzepywanie bagazu, kontrola osobista i inne bzdury. Pracownicy lotniska strasznie powazni i wladczy. Znalezc gniazdko do podlaczenia telefonu to cud. Znalazlem jedno i podlaczylem. Po chwili podszedl ochroniarz i rzekl, ze to "illegal" i nie "health and safety" i ze jak policja to zobaczy to zaplace kare, oczywiscie wszystko z usmiechem na ustach, a raczej z przyklejonym do twarzy grymasem usmiechu. Czy to nie przesada w druga strone?! Poczulismy sie przez chwile jak nie z tego swiata, i ze chcemy spowrotem na Wschod... Jestesmy znow z innej bajki...
W ogole ciekawa sprawa jest podejscie do dzieci. Na przyklad na Sumatrze celnicy biegali z Maksiem po plycie lotniska i chodzili z nim na czworaka, zabierali go do swoich sluzbowych pomieszczen i bylo strasznie wesolo. Pewnie wplyw mialo to, ze Maks jest slodkim blondynkiem i ma niebieskie oczy, rzecz tam niespotykana i egzotyczna. Ale chodzi mi o stosunek do dzieci w Azji. Tam dzieci towarzysza doroslym wszedzie. Sa czescia normalnego zycia, nikomu nigdzie nie przeszkadzaja, nie ma podzialu dorosli - dzieci.
Wracajac jeszcze do tematu lotnisk, wydaje mi sie, ze w Europie zabezpieczenia sa na wyrost i tylko na pokaz, jest to swoiste budowanie poczucia zagrozenia. A moze to ja mam paranoje? Kazdy przeciez lata i kazdemu chyba wydaje sie to ok. Coz, zastana rzeczywistosc, jesli jest jedyna znana od razu zostaje akceptowana.
No i ludzie w Europie tacy strasznie powazni i spieci, a w Azji jakby bardziej spokojni.
Przez te swoje pseudo wywody chcialbym zamknac w ramy slowa to co tak trudne do opisania. A moze by tak prosciej: Azja to inny Swiat, pod kazdym wzgledem. I my ten Swiat pokochalismy. Tego nie da sie opisac, to trzeba poczuc. Na kazde wspomnienie naszych przezyc mamy gule w gardle, i moze to wydawac sie smieszne, ale plakac nam sie chce gdy sluchamy tajskiej muzyki... Zrozumie to tylko ktos, kto przezyl cos podobnego... To wszystko bylo tak intensywne, ze lzy szczescia same naplywaja do oczu.
...
Anglia. Dwa dni zajelo nam znalezienie mieszkania. Jeden dzien znalezienie pracy. I znow jestesmy w Systemie, z ktorego niespelna pol roku temu wyrwalismy sie. Znow mamy swoj cieply kat, tysiac spraw na glowie, caly dom zawalony niepotrzebymi w naszym mniemaniu rupieciami. Dziwnie tak, przyzwyczailismy sie do tego, ze jedynym "zmartwieniem" bylo to gdzie dzis spimy i w ktorej restauracji zamawiamy obiad. I ze caly nasz dobytek to plecak z zawartoscia 15kg.
My przezylismy przygode zycia, podczas gdy na starych smieciach NIC sie nie zmienilo - a co sie mialo niby zmienic?! Idac ulica i spotykajac znajomych czujemy jakby nie bylo nas tu doslownie sekunde.
Sekunde, ktora trwala dla nas 112 dni nieustajacej przygody...

wtorek, 11 maja 2010

Kilka fotek, duzo wspomnien

czy wy tez wychowujecie swoje dzieci bezstresowo?;) Maks po ladowaniu samolotu musial cos zrobic, nie mogl normalnie jak wszyscy czekac...

autobus na trasie Berastagi-Medan, siedzimy z tylu upchani jak sardynki, sporo ludzi w srodku, koles przeszedl dachem i wszedl przez drzwi podczas gdy autobus pedzil po dziurawych drogach. po co przyszedl? zebrac kase za przejazd... odlot...

Bukit Lawang, rzeka Bahorok, ulubiona zabawa - splyw na oponie

mozna grupowo...

...tylko pozniej trzeba wrocic na piechote

biegajac za pilka na placu zabaw

...bye bye KL...

sobota, 8 maja 2010

Oceanarium w Songkhla - krotki film

Nie starczylo przepustowosci, zeby wrzucic to wczesniej. Zapraszam do ogladania:)

czwartek, 6 maja 2010

KONIEC - Zamykam oczy, widze Azje - Dzien 112

Lecimy... Przed nami 13 godzin. Maksio spisuje sie dzielnie. Zamiast biegac miedzy fotelami tak jak myslelismy, siedzi grzecznie i bawi sie z nami na fotelach albo drzemkuje sobie. Dziecko aniol normalnie. Lot mija ok, tylko troche przydlugo.
...
Orzel wyladowal - na lotnisku London Stansted. Przed nami nastepne 13 godzin, tyle ze w oczekiwaniu na lot do Krakowa. Jestesmy juz troche wyrabani, zal nam tylko Maksia. Zawsze mial dosc sztywne ramy czasowe jesli chodzi o pory snu i posilkow, a teraz jeszcze zmiana czasu o siedem godzin do tylu i wszystko jest pokrecone. Siedzimy, ja mialem drzemke, teraz kolej na Dorotke. Maksio spi w wozku. Jest 1 w nocy, dla nas jeszcze czas malezyjski czyli 8 rano, ale chyba teraz to nie ma znaczenia, i tak marze o wygodnym cieplym lozku, bo pizga w tym Londynie. Bylo 36st w Kuala Lumpur a teraz chmury, wiatr i para z geby leci, tak zimno.
W tym miejscu chyba zakoncze juz relacje...

Dziekujemy Ci Czytelniku, ze byles z nami przez czas naszej wyprawy. Lecz niestety to juz koniec, czas wrocic do normalnej (a czymze jest norma!?) rzeczywistosci.

Zagladajcie tu raz na jakis czas, bede staral sie umieszczac zdjecia i filmy. Moze napisze tez pare przemyslen, bo ciezko tak nagle przestac pisac, weszlo mi to w krew po prawie czterech miesiacach:)

Pozdrawiamy serdecznie:)))
Maniek, Dorotka, Maks i Fasolka

wtorek, 4 maja 2010

Petronas Towers - Dzien 111

Wieksza czesc dnia spedzamy w parku za dwoma wiezami. Piekny park, niczym z obrazka. Porzadku pilnuja strazniczki teksasu. Widzimy basen, wow! Ja nie mam stroju, ale przynajmniej Maks sie troche ochlodzi. O nie nie, to nie takie proste. Strazniczki owe wyposazone sa w gwizdki, ktorych co chwila uzywaja. Tak wiec rozbieramy Maksia do pieluchy. GWIZDEK - dziecko musi miec spodenki do kapieli. Ok, zakladamy spodenki, zaczynamy isc w strone wody gladkim zejsciem. GWIZDEK - nie mozna wchodzic w klapkach, nawet tam gdzie nie ma wody, ale slisko jest i dla Maksia malo bezpiecznie. Slonko przygrzewa, wiec sciagam koszulke. GWIZDEK - mam sie szybko ubrac. Powoli podnosi mi sie cisnienie. Czy cokolwiek tu wolno?! Mam juz gdzies ten basen, idziemy na plac zabaw. Sa hustawki, zeby zachecic Maksia, pokazuje mu jak sie husta. GWIZDEK - Hustawki sa tylko dla malych dzieci. Czy to aby nie przesada?! Wkurzam sie, a Dorotka tylko sie smieje. Reszte czasu spedzamy na zjezdzalniach, Maksio gania wszedzie jak opetany, normalnie Mad Max. Nawiasem mowiac, jest to najwiekszy plac zabaw jaki w zyciu widzialem. Jako ludzie zamozni i kulturalni zjadamy rybke i ryz ze styropianowego pudeka na lawce w parku. Tak zwany chinski take-away;)
Niespodziewanie sloneczne niebo ciemnieje i nad drapaczami zbieraja sie chmury. Zaczyna grzmiec i blyskac sie. Powoli zbieramy sie. Przechodzimy przez luksusowe centrum handlowe, mijamy sklepy najdrozszych swiatowych marek, ech nie dla nas te luksusy:)
Metro ze stacji KLCC zabiera nas na stacje Masjid Jamek. Maksio robi "tutu, tutu" i cieszy sie, ze jedzie pociagiem:) Na zewnatrz czeka nas sciana deszczu, niebo wszedzie dookola szare i wydaje sie, ze ta ulewa nie bedzie miala konca. Nic to, idziemy i przemoczeni prawie do suchej nitki wracamy do hostelu Red Dragon. Moze to przygotowanie do deszczowej Anglii? Z ta mala roznica, ze tutaj jest 36st w cieniu.
Jutro pobudka o 5 rano i lecimy...
Ciagle nie moge uwierzyc, ze to koniec...

Jaki poczatek, taki koniec, KL - Dzien 110

Pobudka o 5.30. Kierowca trojkolowej taksowki czeka juz na nas. O 8 rano planowo wylatujemy do Kuala Lumpur. Autobus Starshuttle z lotniska do Chinatown, pozniej meldunek w Red Dragon. Czujemy sie jak u siebie. Pamietamy stolice Malezji ze stycznia, jakby to bylo wczoraj. A minely juz prawie cztery miesiace... Tu zaczelismy swoja podroz, i tu sie ona konczy.
Jutro pokrecimy sie troche po miescie. A pojutrze wylatujemy... Ech...

poniedziałek, 3 maja 2010

Kilka fotek z Sumatry

widoki po drodze na Sibayak

w drodze na wulkan, idziemy nawet przez dzungle

faceci pala jak kominy a kobiety zuja betel

wydobywajace sie gazy z wulkanu Sibayak

rodzinka na skraju krateru:))) centymetr od przepasci;)

podwieczorek z widokiem na dachy Berastagi, arbuz i papaya, mniam:)))

cieplo? nie... goraco!!!

az parzy! i zdrowo na skore ponoc;)

bus terminal;)

-jak masz na imie? -hmm....

autobus na trasie Medan-Berastagi

ach te wywiady...

i jeszcze raz wywiad, po raz pietnasty chyba...

dzieciaki uwielbiaja pozowac

bryczka na ulicach Berastagi

Maksio, lubisz ananasa?

wesole miasteczko na ostatnim pietrze centrum handlowego w Medan


niedziela, 2 maja 2010

Przemyslen ciag dalszy - Dzien 109

Zakonczenie podrozy napisalem juz wczoraj haha, wiec dzis sprawy biezace. Bo my zawsze wszystko robimy nie w tej kolejnosci co trzeba;)
Berastagi, chlodne miasteczko zwykle osnute chmurami i deszczem. Wiadomo, dlugie spodnie i polar to podstawa. O 13.30 wyruszamy busem do Medan. Juz po godzinie jazdy zaczyna z nas sie lac, tak goraco. Po przyjezdzie meldujemy sie w hotelu Residence, juz po raz trzeci, wszyscy nas tu znaja haha:) Jeszcze wczoraj w nocy trzeba bylo sie przykrywac kocem po goracym prysznicu. A teraz? Zimny prysznic jest czysta przyjemnoscia.
Tak w ogole strzalem w dziesiatke byl przyjazd do Indonezji. Te 10 dni spedzone na Sumatrze wystarczylo by wiedziec, ze kiedys na pewno tu wrocimy.
Chcialbym w tym miejscu cos powiedziec, nie chce byc zle odebrany, ze z nas wielcy doswiadczeni podroznicy, bo wcale tak nie jest.
Nas Sumatra zachwycila, ale... Jesli ktos nigdy nie byl w Azji to na poczatek polecam Tajlandie, kraj najlatwiejszy do podrozowania, choc i tak na poczatku przezywa sie swego rodzaju szok kulturowy. Tam wszystko moze byc podane na zlotej tacy, ale mozna tez sprobowac zalatwiac sprawy na wlasna reke. Mozna jesc w restauracjach dla bialasa, ale mozna lokalnie razem z tajami. Tutaj na Sumatrze wszystko trzeba zrobic samemu. Trzeba jesc tam gdzie miejscowi, nie ma innego wyjscia, a nie kazdy bialas jest na to gotowy. Nas to fascynuje, ale wielu moze zwyczajnie obrzydzac. Azjaci maja zupelnie inne pojecie estetyki i higieny. Nie ma wygodnego transportu specjalnie dla bialasa, trzeba jechac lokalnym starym rozklekotanym busem, z fotelami jak dla krasnoludkow, wypchanym po brzegi ludzmi, zielenina i workami z ryzem. Ale nam podroz mija fajnie, gdy kazdy usmiecha sie do nas i zagaduje:) W Tajlandii 99 procent bialasow spedza czas w swoim wlasnym towarzystwie w miejscach stworzonych specjalnie pod turystow. Tutaj ciezko o cos takiego. Bialasow jak na lekarstwo. Dociera tu niewiele osob, same indywidua. Walizkowcow totalny brak.
Na temat Bali, Lombok, Gili nie wypowiadam sie, tam podobno masa turystow. I raczej tam nie pojedziemy.
A na przyklad nam teraz Tajlandia wydaje nam sie zbyt... hmm... cukierkowa. My juz chcemy czegos innego, chcemy czegos wiecej. Dlatego tak dobrze nam tutaj.
I powrocimy tu znow.
Na pewno.

Krolestwo za kielbaske i chlebek - Dzien 108

Oto ciemna strona podrozowania po Azji. Brak polskiego jadla. Od jakiegos czasu teskno nam za polskim chlebkiem, szyneczka, kielbaskami pocietymi w jezyka i usmazonymi na patelni z cebulka. Albo bigos, fasolka po bretonsku, kotlety mielone, pierogi ruskie, barszcz, och wymieniac moglbym w nieskonczonosc... Dobra, starczy tego masochizmu;) Dorotka cierpi szczegolnie, bo ma burze hormonow i zachcianki. Ja cierpie z czystego lakomstwa:)
Zeby nie bylo watpliwosci, kochamy azjatycka kuchnie, ale tesknota za tym co nasze, polskie, jest zdumiewajaco silna.
...
Jutro zbieramy sie, pozegnamy sie z przemilymi wlascicielami Sibayak Guesthouse i jedziemy do Medan, stamtad wylot do Kuala Lumpur. W stolicy Malezji zabawimy dzien z hakiem i lecimy do Londynu, nastepnie lot do Krakowa. Dla nas nasze wakacje koncza sie juz.
Przez sto dni zobaczylismy wiecej niz wiekszosc ludzi przez cale swoje zycie. Zdalismy sobie sprawe jak malo wiemy o swiecie i jak bardzo chcemy wiedziec wiecej. Wyrwalismy sie z pewnego schematu i juz nigdy nie bedziemy normalni. Apetyt rosnie w miare jedzenia i tak samo jest z podrozami. Ciagle snujemy plany, gdzie jedziemy nastepnym razem. Nauczylismy sie wiele, nastepne podroze beda lepiej przemyslane pod wieloma wzgledami. Popelnilismy mase bledow. Na przyklad z ta wiedza i doswiadczeniem, ktore mamy teraz oraz z pieniedzmi posiadanymi na poczatku moglibysmy byc w podrozy co najmniej pol roku. Ale nic, czlowiek uczy sie na bledach, wylacznie swoich.
Jeszcze tylko cztery dni i bedziemy w Europie, nawet milo nam sie mysli o tym co bedzie. Nowa praca, nowy dom. Zaczynamy wszystko od nowa. Przez caly ten czas nabralismy dystansu do wielu spraw, wiec bedzie ciekawie.
Wspaniala podroz... Tych wielu wspomnien nikt nam nie zabierze.

sobota, 1 maja 2010

Trzy malpy w kapieli - Dzien 107

Znacie to uczucie jak wchodzi sie do wanny z bardzo goraca woda? Najpierw stopa, aaa parzy, ale przyjemnie. Ciezko wejsc, ale pozniej az nie chce sie wyjsc, tak blogo. Wyobrazcie sobie teraz caly basen z taka woda. Bosko.
...
Rano powstaje plan, jedziemy zobaczyc gorace zrodla. Hura, ale fajnie. Tylko z wykonaniem troche gorzej, a raczej wolniej. Do poludnia pokrecilismy sie leniwie po okolicy, Maksio zaczal kimac w wozku. No i nie bedziemy go targac nigdzie, niech sobie chlopak pospi. Pospal do 15. Trzeba cos zjesc. Standardowo ulubiona zupka, dostalismy gratis kurczaka z warzywami w sosie pomidorowym, stali klienci sa lepiej traktowani:)
Dobra, idziemy w kierunku targu, bo tam stacjonuja busy. Wyruszamy o 16 (a mialo byc rano haha). W linii prostej jest to dosyc blisko, lecz dzungla i gorzyste tereny sprawily, ze nie ma tam drogi. Jedziemy dookola, trwa to pol godziny. Docieramy wreszcie do podnoza wulkanu, gdzie znajduja sie gorace zrodla. Fajnie to wyglada, kilka basenow z goraca woda. Niedaleko na zboczu widac ulatniajace sie gazy. Zazywamy kapieli. Od pierwszych chwil zalujemy, ze nie przyjechalismy tu rano, na caly dzien. Po dwudziestu minutach dochodzimy do wniosku, ze dluzej w tej wodzie nie da sie wytrzymac. Kupujemy gotowana kukurydze i wracamy busem do Berastagi. Pomimo leniwego poczatku dnia, super spedzone popoludnie.

PS. Ech co wy z tym poczeciem? Wstydu nie macie?;) Dorotka mowi, ze to piaty tydzien, ale liczy sie jako siodmy. Ja tam nie wiem. Ja nie wiem jak sie liczy. Ja wiem jak sie robi. I to mi wystarczy;)